poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 2

  Czekanie na metro w tak ponury dzień wcale nie jest szczytem moich marzeń. Niestety, oblałam egzamin na prawko z jakieś trzy razy, a zresztą Isabelle i tak musiała gdzieś jechać służbowo, więc czy tak, czy tak, jestem na przegranej pozycji.
  Wizyta w przychodni po podpis głupiego świstka też nie jest ciekawą inicjatywą na spędzenie sobotniego poranka. Wszyscy ci ludzie wyglądają, co najmniej, strasznie. Samo przebywanie wśród nich jest nieprzyjemne. Tuż za mną, w kolejce, czekał chłopak – mniej więcej – w moim wieku. Brunet, obojętnym wzrokiem, wpatrywał się w jakiś martwy punkt przed nim. Rzecz w tym, że wyglądał jakby nieźle się naćpał.
  Lekarz – na moje szczęście - darował sobie zbędnych badań. Uzupełnił kartę zgodnie z moimi podpowiedziami i po dwóch minutach mogłam wyjść. Nareszcie mogę wrócić do domu i odespać. Niestety czeka mnie jeszcze powrót metrem do domu, a znając moje szczęście, wysiądzie w połowie drogi.
  Na przystanku nie było dużo osób. Nic dziwnego, normalni ludzie, w weekend wolą pospać, a nie zrywać się o dziewiątej do lekarza, po podpis kartki do szkoły. Zauważyłam znajomą postać, to ten sam brunet, którego dzisiaj spotkałam. Ubrany w czarne, obcisłe spodnie, biały t-shirt z nadrukiem i czarną, skórzana kurtkę. Jak na ćpuna prezentuje się całkiem nieźle, jest dość przystojny.
  - Patrzysz się - zwrócił mi uwagę, odwracając obojętnie wzrok w inną stronę.
  - Przepraszam – wyszeptałam pod nosem, poczułam, że się rumienię.
  - Po prostu powiedz, że ci się podobam. Umówimy się na kawę czy co tam zechcesz.
  - Dlaczego twierdzisz, że mi się podobasz? - odpowiedziałam po dłuższej ciszy.
  - Ciągle się na mnie gapisz?! – wzruszył ramionami i przygryzł delikatnie wargę. - Może dlatego...?
  - Jak dużo ostatnio brałeś? - zlustrowałam go wzrokiem.
  - Zabawne – prychnął. Staliśmy w milczeniu obserwując się wzajemnie. Szczerze mówiąc, dawno nie spotkałam tak bardzo aroganckiej osoby.
  Wyczekiwany pojazd podjechał pod przystanek, oboje wsiedliśmy do środka i zajęliśmy miejsca naprzeciw siebie. Starałam się nie zwracać uwagi na obcego chłopaka, jednak widziałam, że ciągle mnie się przyglądał.
  - A ty po co? - zadał niejasne pytanie. Zrozumiałam, jednak, że chodziło mu o moją wizytę u lekarza.
  - Interesuje cię to? - uniosłam brwi. - Poszłam po podpis karty do szkoły, jeśli musisz wiedzieć.
  - Takie rzeczy załatwia się przed rozpoczęciem – oznajmił. - Nowa?
  - Tak się składa.
  - Gdzie?
  - Hunters High School – zmrużyłam oczy. - Tak mi się wydaje.
  Nie odpowiedział. Przez resztę drogi nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Nieznajomy nawet przestał się na mnie patrzeć, dlatego też mogłam w spokoju zająć się słuchaniem muzyki. W momencie kiedy w słuchawkach usłyszałam „Work” - Iggy, do metra weszła wysoka, skąpo ubrana dziewczyna. Usiadła - rzecz jasna – obok bruneta. Chłopak, ucieszony, że mógł popatrzeć w dekolt obcej dziewczyny prawie się ślinił. Żałosne.
W końcu zatrzymaliśmy się na moim przystanku. Przełożyłam torbę przez ramię i podeszłam w stronę drzwi.
  - Hej – usłyszałam za sobą głos. – To widzimy się w szkole – uśmiechnął się brunet.
Zaśmiałam się pod nosem.
  - A tak w ogóle, jestem Calum – krzyknął, kiedy byłam już na zewnątrz.
  - Nessy – odpowiedziałam.

***

  Szłam przez długi korytarz, w poszukiwaniach sekretariatu. Mam nadzieję, że teraz dobrze trafię. Dyrektor szkoły przekierował mnie do wychowawczyni, wychowawca do sekretariatu. Ciekawe co teraz? Przystanęłam na chwilę, aby się rozglądnąć. Jeśli zaraz niczego nie znajdę to najprawdopodobniej będę się włóczyć po szkole nawet po dzwonku. Spóźnienie w pierwszy dzień nie jest dobrym pomysłem.
  - Nessy – znajomy głos obił się o szafki tworząc lekkie echo.
Calum stał w towarzystwie ładnej brunetki ubranej w błękitną koszulę i szarą, plisowaną spódnicę. Jak sądzę to mundurek gdyż każdy z obecnych tutaj osób miał identyczny strój. Pomijając chłopaków, oni mają spodnie. 
  - Pierwszy dzień w nowej szkole i już się gubisz, Ness – zaśmiał się chłopak. - Pomóc ci?
  - Wiecie gdzie jest sekretariat? Muszę zanieść tą cholerną kartę.
  - No jasne – wtrąciła się dziewczyna. - Zaprowadzić cię?
  - Fajne by było – uśmiechnęłam się lekko. - Jestem Nessy.
  - Miło – na jej twarzy zagościł szczery uśmiech. - Gabriella.
  W ciągu drogi Gaby zasypała mnie toną opowieści o zarówno szkole i osobach stąd. Dziwnie się czułam podczas gdy ona trajkotała jak najęta, a mi trudno było dojść do słowa. Niemniej jednak, brunetka jest dość barwną postacią. Bardzo optymistyczną i wesołą.
  Stanęłyśmy przed drzwiami sekretariatu, weszłam do środka pokoju zostawiając Gaby samą na korytarzu. Podeszłam do biurka, za którym siedziała pani w średnim wieku, miała praktycznie siwe włosy i okulary na nosie. Obsłużyła mnie z uśmiechem, wzięła ode mnie formularz i włożyła do teczki, a następnie podała mi plan zajęć. Sympatyczna kobieta. Jeśli każdy nauczyciel w tej szkole jest taki, to mogę stwierdzić, że jestem w niebie. Pożegnałam się grzecznie i wyszłam, za drzwiami czekała na mnie brunetka. Czytała jakieś ogłoszenie wywieszone na tablicy.
  - Już jestem – oznajmiłam.
  - Okay – odpowiedziała krótko dziewczyna. - Robisz coś dzisiaj po szkole? - spytała, wciąż wpatrując się w kartkę na tablicy. Zaprzeczyłam.
  - Chciałabyś wybrać się do szpitala? - wskazała ogłoszenie. Na białej karcie widniał napis ,,wolontariat", a pod spodem zdjęcie przedstawiające dziecko po chemioterapii.
  - Jesteś wolontariuszką? - spytałam nie dając poznać po sobie zdziwienia. Fakt, byłam dość zdziwiona. Myślałam, że takie dziewczyny jak ona, w wolnym czasie wolą wybrać się na imprezę lub zakupy.
  - Mhm... - pokiwała głową. - Uwielbiam pomagać. Wstąpienie do wolontariatu uważam za obowiązek. W końcu po to zostaliśmy stworzeni - żeby pomagać.
  - Oh – zdołałam wydusić z siebie tylko to.
  - To jak – odwróciła się. - Przejdziesz się ze mną? Dzisiaj odwiedzam małą Lucy, od razu ją polubisz.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam.
_______________________________________
Jeej, dzisiaj trochę dłuższy i - mam nadzieję - ciekawszy rozdział. Niestety moje wstępy trochę trwają, tak więc, musicie się uzbroić w cierpliwość. Poznaliście już Calum'a i Gaby, w przyszłym rozdziale też pojawi się ktoś kogo dobrze znacie :D
Przepraszam za spóźnienie. Przeceniłam swoje możliwości i wczoraj, po powrocie do domu, było już za późno żeby cokolwiek dodać. Nie wspominając o tym, że byłam padnięta. 
Jutro cały dzień mam dla siebie czyli możecie spodziewać się rozdziału, ew. w środę po południu. Wciąż wymagam od was komentarzy, skarby. Obojętnie czy z anonima czy nie, byle żeby coś było. Potrzebuję ich, dlatego o nie błagam. 
Jeśli spodobał wam się fanfic dajcie znać znajomym czy komu tam chcecie. Zależy mi na, chociaż minimalnym rozgłosie, a nie chcę nikomu spamować pod opowiadaniami. 
Buziaczki
ily x

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 1

Dwa lata później.

  - Znów tu jesteśmy. Cieszysz się? - głos Isabelle przerwał panującą ciszę w samochodzie. Piękna blondynka z szerokim uśmiechem patrzyła się na mnie wyczekując odpowiedzi. Liczyła na potwierdzenie, rzecz jasna. Niestety, nie cieszyłam się. Doprawdy nienawidziłam Sydney. To – do tej pory – ostatnie miejsce, które pragnęłam odwiedzić, a co gorsza zamieszkać tu na stałe.
  - No jasne - rzuciłam krótko przez zaciśnięte zęby. Nie mam siły dyskutować na temat: ,,dlaczego Ness nie cieszy się z powrotu do domu”. Ciotkę jak widać zadowoliła moja, jakże w zupełności szczera odpowiedź gdyż powróciła do prowadzenia pojazdu w milczeniu. Isabelle doskonale wiedziała, że Sydney przypomina mi o tych wszystkich wydarzeniach sprzed trzech lat, o których pragnęłam zapomnieć. Z drugiej strony ona jak nikt inny wiedziała co przeżywałam po stracie mamy Straciła własną siostrę czyli bardzo ważną cząstkę siebie. Moja rodzicielka była również najlepszą przyjaciółką Is i na odwrót. Obie wspierały się w każdej chwili, utrzymywały stały kontakt nawet po tym jak wyszły za mąż. Dlatego właśnie po wypadku ciotka bez gadania wzięła mnie do siebie, pomimo tego, że facet ją zostawił, a jej ledwo starczało na najpotrzebniejsze rzeczy. Zaopiekowała się tym działającym na nerwy, samolubnym bachorem, wyprowadziła się z nim na dwa lata do innego miasta aby poprawić się finansowo, a teraz znów wraca na stare śmieci. Różnica jest taka, że ten bachor nie ma szesnastu, a osiemnaście lat.
  Samochód zatrzymał się przed sporym domem. Jest dokładnie taki, jaki mam w pamięci. Ściany budynku wprawdzie zszarzały, okna są zabrudzone, a podjazd jest zasyfiony zgniłymi liśćmi. Wysiadłam z samochodu i weszłam do mieszkania. Widok mnie zdziwił, pozytywnie zdziwił. Spodziewałam się wielkich pajęczyn zwisających z sufitu i wielkiego smrodu stęchlizny. Zastałam normalne, tylko zakurzone mieszkanie.
  Sięgnęłam po dwie, dość spore walizki stojące nieopodal drzwi i ostrożnie ruszyłam w stronę pokoju, który zasiedliłam kiedy ostatnio tutaj mieszkałam. Tutaj też, o dziwo, prawie w ogóle się nie zmieniło. Fioletowy kolor na ścianach, wielkie łóżko z wieloma poduszkami, milion zakurzonych pluszaków. 
  - No nic się nie zmieniło – Isabell przejrzała wzrokiem pomieszczenie.
  - Niestety. Miałaś okropny gust, wiesz?! - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
  - To nie ja bawiłam się w dekoratora – posłała mi sójkę w bok. - Wszystko robota Chrisa.
  - Widzisz, nie masz się czym przejmować. Na co ci facet z kiepskim gustem dekoratorskim?
  - Pewnie chciałabyś zmienić? - usiadła na łóżku przygryzając policzek.
  - Is, daj spokój. Za niedługo się wyprowadzę - spojrzałam na nią i wysiliłam się na uśmiech. - Nie spędzę całego życia na twoim utrzymaniu.
  - Zostało ci jeszcze kilka lat nauki. Serio chcesz kisić się wśród... - machnęła ręką. - Tego?!
  - Jeśli ma tutaj dojść do jakiegokolwiek remontu to tylko i wyłącznie z mojej kieszeni. Okay? - siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu.
  - Schodzisz na kolację? - Wstała i ruszyła w stronę drzwi.
  - No jasne, zaraz zejdę.

  Isabelle nakrywała do stołu nucąc pod nosem jakąś nieznaną mi piosenkę, która leciała w radiu. Postanowiłam jej pomóc, więc wzięłam od niej talerze i położyłam na stole.
  - Smacznego – życzyła mi ciocia, a następnie zabrałyśmy się za jedzenie. 
Tosty z nutellą i bananami – moje ulubione. Przynajmniej jedna dobra rzecz tego dnia.
  - Is... - zaczęłam, zbierając naczynia po kolacji. - Co ze szkołą?
  - W poniedziałek wracasz – oznajmiła blondynka, wkładając zebrane przeze mnie naczynia do zlewu. - Musisz tylko wypełnić pewien formularz i donieść im w najbliższym czasie.
  - Jaki znowu formularz?! - westchnęłam ciężko.
  - Sama zobacz. Jest w mojej torebce – wskazała palcem na przedmiot.
  - Imię, nazwisko, data urodzenia, choroby, uczulenia... - wymieniałam. - Podpis lekarza? Nie gadaj, że będę musiała się włóczyć po przychodniach?!
  - Na to wygląda – stwierdziła świdrując wzrokiem po kartce.
Cudownie.

___________________________________
Wiem, wiem, tym rozdziałem trochę przynudziłam. Niestety jakiś wstęp musi być. W następnych rozdziale trochę więcej się dzieje, nie ukrywam. W sumie mogłam to wszystko umieścić tutaj, ale nie wiem czy przepadacie za dłuższymi rozdziałami. Wszystkie zażalenia, zastrzeżenie itp. proszę umieszczać w komentarzach. Potrzebuję waszych opinii, gdyż nie wiem czy kontynuowanie tego fanfica przyniesie coś pozytywnego, czy będą to rozdziały pisane wyłącznie dla mnie. 
Kurczę, im dłużej to czytam tym bardziej jestem zdania, że po tak genialnym (ach ta skromność) prologu strasznie spaprałam pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się nie zraziliście. Obiecuję, z ręką na sercu, że następne rozdziały będą lepsze. 
Buziaczki miśki. Już jutro kolejny rozdział :)))
ily x

wtorek, 23 grudnia 2014

Prolog.

 ~Dwa lata temu.~

 - Nessy, przywitaj Luke'a - psycholożka uchyliła delikatnie drzwi, w progu których stanął chłopak. 
 - Hej - blondyn podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w geście przywitania. 
 - Cześć - burknęłam cicho pod nosem lekko speszona. Nie podałam chłopakowi ręki tylko usiadłam z obojętną miną na krześle. 
Elena, - gdyż tak na imię miała psycholog, z którą od ponad miesiąca, dwa razy w tygodniu spotykam się aby rozmawiać o własnych problemach – urażona moją postawą wobec nieznajomego chłopaka, skrzywiła się. Jak sądzę chciała mnie skrytykować. Niestety nie jej zadaniem jest ocenianie mojego zachowania wobec rówieśników. Mam szesnaście lat, nie dziesięć i dobrze wiem co robię. 
- Nessy... - zaczęła powoli odgarniając pasmo włosów za ucho. – Przyprowadziłam Luke'a, bo chciałam abyś zaprzyjaźniła się wreszcie z kimś w twoim wieku. Z tego co słyszałam od twojej ciotki nie masz zbyt wielu znajomych, a kontakt z ludźmi będzie Ci teraz bardzo potrzebny.
To frustrujące, że wszyscy inni wiedzą co jest dla mnie najlepsze i czego potrzebuję. Sama potrafię o siebie zadbać i nie mam zamiaru poznawać nikogo. Prawda jest taka, że nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć i mi pomóc. A w zupełności nie jakiś przypadkowy chłopak, którego największym problemem jest dylemat między kolorem iPhona.
 - Luke jest chory... - kontynuowała zerkając raz na mnie, raz na blondyna. - Chory na raka - na jej twarzy malował się smutek. – Chcę żebyś z nim porozmawiała, on tak jak ty potrzebuje kontaktu z innymi.

  Przyjaźń z Lukiem, w zasadzie  kilkudniowa, była najfajniejszą rzeczą (o ile można to nazwać rzeczą), która spotkała mnie od wielu miesięcy. Zapomniałam o problemach, które dotyczyły mnie i zaczęłam zauważać, że są na świecie ludzie, którzy mają o wiele gorzej. Luke mając zaledwie szesnaście lat żył ze świadomością, że niedługo umrze. Do tej pory, gdyby ktoś zwiastował moją śmierć, to prawdopodobnie miałabym to gdzieś. Ba! Cieszyło by mnie to, że umrę naturalnie i nie muszę, kolejny raz, odbierać sobie życia. Teraz w ogóle tak nie myślę. 
Tak, miałam próbę samobójczą. Niejedną. W wieku szesnastu lat, niejednokrotnie, próbowałam się zabić.
  Kilka lat temu straciłam dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Straciłam własnych rodziców. Bolało? Uznam to za pytanie retoryczne. 
Ludzie bywają mówić, że ważni ludzie pozostaną w naszym życiu na zawsze. Nawet jeśli coś nas rozdzieli, los i tak sprawi, że pewnego dnia znów się spotkamy.
  Pomyśleć, że po tylu latach niepamięci wszystko, tak nagle, wróci?! Powróciły wspomnienia, wspólnie spędzone chwile, spojrzenia... i coś jeszcze. 
Wszystko zaczęło się od powrotu do Sydney... 

________________________________________________
Okay, prolog już za nami. Mam nadzieję, że się spodobał gdyż długo nad nim siedziałam. Jeśli macie jakieś zastrzeżenia, cokolwiek, piszcie w komentarzach. ♥
Rozdziały pojawiać się będą raz ew. dwa razy w tygodniu. Teraz jest okres świąteczny więc możecie spodziewać się kilku rozdziałów w tygodniu :) Niestety tylko do 7 stycznia :( 
Jednak aby cokolwiek się tutaj znalazło muszę widzieć, że pisanie tego fanfica ma jakikolwiek sens, dlatego pobawię się w żebraka komentarzy. Komentujcie, komentujcie, komentujcie miśki ♥
Jak na razie blog wygląda jak wygląda. No nie powiem, szablon jest śliczny, ale kompletnie nie pasuje do tematyki bloga. Spokojnie, spokojnie właśnie wysyłam zamówienie u pewnej, dobrej szabloniarki znanej m.in. z szablonu do Dredful, a mianowicie remindmelove. Liczę na to, że wysłucha mych próśb i spełni moje oczekiwania, a niestety bywam osóbką wybredną i marudną C: Jeśli to czytasz wiedz, że liczę na ciebie ♥
Tak na zakończenie chciałabym życzyć wam wszystkim wesołych, radosnych świąt. Niech mikołaj przyniesie wam to, co zapragniecie ♥ Szczęścia, radości, miłości i aby świąteczne jedzonko poszło w cycki :3
Buziaczki skarby. 
ily x