środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 7

  Odwróciwszy głowę ujrzałam znajomą postać. Zdziwiona jego obecnością lekko uniosłam brwi. Odeszłam od okna i usiadłam na rogu łóżka, Luke uczynił to samo.
 - Ta dziewczyna to Emma Bailey. - Oznajmił, wciąż patrząc na widok za oknem. - Do tej pory, zawsze kojarzyłem ją z łóżkiem szpitalnym i jako typową pacjentkę. Zawsze miała na sobie tą samą, długą koszulę nocną. A teraz - odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnie swoimi oczami w kolorze błękitu. - Teraz jest zdrowa. Ubrana w normalne ciuchy. Cieszy się, że wreszcie wyszła do żywych.
  Wsłuchiwałam się w słowa blondyna z fascynacją. Pochłaniałam je jak ulubioną lekturę, chociaż nie byłam pewna co chciał mi w tej chwili przekazać. Wyczekiwał ode mnie odpowiedzi jednak widząc w moim oczach niepewność, zacytował swoje słowa z naszego pierwszego spotkania.
  - Ludzie, którzy trafiają do szpitala, często otrzymują nowe życie w prezencie. Emma otrzymała nowe życie, była chora na białaczkę, ale ją wyleczyli - sprostował.
  W dalszym ciągu się nie odzywałam. Siedziałam w milczeniu analizując słowa chłopaka.
  - Moja mama też trafiła do szpitala - powiedziałam po namyśle. - Miała wypadek. Jakiś idiota wjechał w nią kiedy, któregoś dnia, wracała z pracy... I wiesz co...? - spojrzałam na niego pustym wzrokiem. - Nie dostała nowego życia w prezencie.
  Jakiekolwiek wspomnienie związane z moją mamą powodowały niezidentyfikowane ukłucie w brzuchu i klatce piersiowej. Luke był pierwszą osobą, której samoistnie opowiedziałam to bolesne, dla mnie, zdarzenie. Wcześniej byłam do tego zmuszana, na przykład podczas wizyt u psychologów.
  - Harriet mówiła, że przebywa tu chłopiec - oznajmiłam mu, nie zważając na to czy wie kim jest Harriet. - Miałam się nim, dzisiaj, zająć...Ale go nie ma. Wiesz gdzie jest? - zapytałam.
  Chłopak odwrócił się w moją stronę.
  - To ja tutaj leżę cały dzień - powiedział zbity z tropu.
  Zmarszczyłam brwi. Jak to? Przecież Harriet mówiła... Chyba, że...
  - W takim razie to tobą muszę się zająć - powiedziałam z powagą.
  Chłopak zdusił śmiech zwijając usta w cienką linię. Położył się na łóżku i rozciągnął.
  - Okay. Więc... Co dzisiaj robimy? - uśmiechnął się szelmowsko.
  - Najpierw wytłumacz mi co tutaj robisz - zaproponowałam.
  - Eghem - odchrząknął teatralnie. - A w jakim celu przychodzi się do szpitala? - zadał pytanie retoryczne. - Przyszedłem na badania.
  - Chorujesz na coś?
Westchnął.
  - To długa historia - uśmiechnął się smutnie. - Historia, którą mogę ci opowiedzieć. Jeśli tylko chcesz? - uniósł brew.
  Skinęłam głową i ponagliłam go gestem dłoni.
  - Wszystko zaczęło się kiedy miałem trzynaście lat. Dokładnie mówiąc były to ostatnie dni wakacji przed pójściem do siódmej klasy - położył ręce za głową i kontynuował swoją opowieść patrząc w sufit. - Jak co dzień szykowałem się żeby wyjść na dwór ograć Calum'a w nożną, jednak zatrzymał mnie dziwny ucisk w brzuchu. Coś takiego zdarzało się wcześniej, ale tamtego dnia, ból był na tyle silny, że aż zgiąłem się w pół. Leżałem na podłodze i wiłem się z bólu do momentu kiedy moja mama weszła do pokoju. Wezwała oczywiście pogotowie. Przyjechali w niecałe dziesięć minut i zabrali mnie prosto do szpitala. Prześwietlili mnie i zrobili serię dziwnych badań. Ostatecznie okazało się, że miałem raka. 
  Przełknęłam głośno ślinę.
  - Leczenie rozpoczęliśmy od razu. Chemioterapia, leki, codzienne badania - koszmar. A co zabawne, nowotwór był złośliwy. Raz się pojawiał, a raz znikał. Kiedy lekarze oznajmili mojej mamie, że mój stan z dnia na dzień się polepsza, była wniebowzięta. Liczbę spotkań i badań ograniczono do minimum, można powiedzieć, że wróciłem do normalnego życia. Przez kilka kolejnych lat żyłem ze świadomością, że rak jest przeszłością. Niestety, po kilku latach wszystko automatycznie wróciło. W wieku szesnastu lat historia się powtórzyła. Pomimo tego, że mój stan, na obecną chwilę, jest dobry - wręcz świetny - przychodzę co jakiś czas się przebadać. Tak na wszelki wypadek - skierował wzrok na mnie. - To chyba wszystko.
  Mimowolnie, z niedowierzania, kręciłam przecząco głową.
  - Czyli, również to miałeś na myśli mówiąc o tej ,,szansie na nowe życie"? - zapytałam patrząc w podłogę.
  - Wiesz, na ogół, powinienem leżeć martwy w grobie - zaśmiał się lekko. - Podobno, młodzież z rakiem, umiera przed skończeniem osiemnastego roku życia. Biję rekordy.
  - Wow. Ile osób o tym wie? - zapytałam z ciekawości.
  - Tylko ty, Calum i moja mama. Czuj się wyróżniona - puścił mi oczko.
  Do sali wszedł średniego wzrostu mężczyzna ubrany w długi fartuch. Trzymał w dłoni kartę, a na szyi zawieszone były słuchawki lekarskie.
  - Aha, no i lekarze - dodał Luke, ściszonym głosem, na widok gościa.
  - No, panie Hemmings - zwrócił się do blondyna. - Jak się miewamy? - zapytał, przewijając w dłoniach kartki.
  - Bywało gorzej - westchnął. - Coś się stało?
  - Nic szczególnego, jak zawsze - mruknął pod nosem. - Mam wyniki, wydaje mi się, że powinieneś się z nimi zapoznać - zaapelował i podał chłopakowi niewielki arkusz papierów.
  - Jasne - wstał z łóżka.
  - To ja już lepiej pójdę - podniosłam się z krzesła.
  - Nessy - Luke złapał mój nadgarstek kiedy wychodziłam z oddziału - Zaczekasz na mnie chwilkę?
  
  Ta ,,chwilka" niesamowicie się dłużyła. Stałam przy recepcji już dobrą godzinę. Streściłam znajomej wolontariuszce moje całe dotychczasowe życie i powód naszego powrotu. Kobieta wsłuchiwała się w moją opowieść i zadawała miliony pytań.
  Zza drzwi jednego z pokoików wyłoniła się sylwetka, znajomego lekarza. Ashton zauważywszy mnie, podszedł w moją stronę i grzecznie się przywitał.
  - Dzisiaj bez Gabrielli? - zaśmiał się i w jego policzkach ukazały się dołeczki.
  - Musiała gdzieś jechać z rodzicami. Dlatego, dzisiaj, ja ją zastępuję - uśmiechnęłam się szeroko.
  - To świetnie - poprawił swój kołnierzyk i fartuch, a następnie oparł się o blat. - Czekasz na kogoś?
  - Tak się składa - przygryzłam policzek. - I ta osoba już długo się spóźnia.
  - W takim razie może masz ochotę na kawę?
  - Dziękuję, ale może innym razem - odmówiłam. - Długo tutaj pracujesz? - zmieniłam temat.
  - Jestem tutaj na praktykach - odpowiedział szybko.
  - To wiele wyjaśnia.
  Mogłam się domyślić, że Ashton jest studentem. Jest bardzo młody, ale i tak - sądząc po reakcji pielęgniarek - rozchwytywany. Każda z przechodzących kobiet wpatruje się w niego jak w obrazek, jedna prawie wpadła w szybę.
  Z obserwowanej przeze mnie sali wyszedł blondyn. Obejrzał się na boki i przeczesał włosy palcami. Chłopak po chwili znalazł się tuż obok mnie. Spojrzał się na mnie przepraszająco, ale nie pisnął słowem. Dziwne. 
  Po pożegnaniu z Ashtonem i Harriet udałam się w stronę wyjścia. Luke, oczywiście, poszedł w moje ślady i towarzyszył mi podczas drogi do domu. 
  - Wybacz - przeprosił z wyczuwalnym żalem w głosie. 
  - Coś się stało, że musiałeś zostać? 
  - Nie, nie... Nic poważnego - oznajmił z powątpiewaniem.
 ,,Okej, jak wolisz" - pomyślałam. Szliśmy przez kilka minut pogrążeni we własnych myślach.
  - Dlaczego chciałeś żebym na ciebie poczekała? - postanowiłam się odezwać gdyż panująca cisza zaczęła mnie przytłaczać. 
  - Nie chciałem, żebyś wracała sama.
Jego odpowiedź bardzo mnie zdziwiła. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Zamilkłam. Przez resztę drogi nie zamieniliśmy ze sobą słowa. 

  - Zrobić wam, może, coś do picia? - Isabelle spojrzała się na mnie z troską. W jej oczach widziałam błysk, a na jej twarzy zawitał specyficzny uśmieszek. Odmówiłam, po czym ciotka zostawiła nas samych. 
  Usiadłam na swoim wygodnym łóżku, okrytym zewsząd kolorowymi poduszkami. Obserwowałam poczynania Luke'a. Świdrował wzrokiem po moim pokoju. Wreszcie postanowił się odwrócić w moją stronę. 
  - Lubisz fiolet? - zapytał się ironicznie. 
  Puściłam jego uwagę mimo uszu. 
  Mój pokój w dalszym ciągu był w stanie w jakim go zastałam pierwszego dnia powrotu. Fioletowe ściany, białe zasłony, łóżko i dywan, dużo poduszek i zabawek, które swoje miejsce odnajdywały już w wielkim pudle obok drzwi. 
  - I jak te wyniki? Wszystko w porządku? - zadałam dość wścibskie pytanie. 
Chłopak skrzywił się na chwilę. 
  - Mhm...
,,Nie chcesz to nie mów, nie namawiam". 
  - Wiesz co jest najgorsze, kiedy masz raka? - usiadł na moim łóżku.
,,Wszystko?"
  - Grupy wsparcia, wymuszone rozmowy z psychologami. Oni wszyscy myślą, że to dla naszego dobra, że to nam pomoże. Gówno prawda.
  Skąd ja to znam?
  Po śmierci mamy, Isabelle ciągle zapisywała mnie na prywatne terapie z psychologami. Horror. Nie chodzi o to, że są niemili i nie potrafią, w odpowiedni sposób, porozmawiać z szesnastolatką. Każda sesja jest wymuszona. Siedzisz na krześle, albo leżysz na łóżku, psycholożka zadaje ci serię pytań, na które i tak nie dostaje odpowiedzi. Bezsensowna strata czasu.
  - Chyba nie wiesz o czym mówię - stwierdził z rezygnacją.
  - Raczej wiem – przygryzłam policzek. - Sama byłam zmuszana do rozmów z psychologami. Nic przyjemnego.
  - Wiesz, czasami trafiasz na dobre osoby. Takie, które faktycznie chcą ci pomóc – uśmiechnął się blado. - Elena była w porządku.
  Elena?
***
  „ - Hej Nessy – młoda kobieta o pięknych, kasztanowych włosach, przywitała mnie z uśmiechem. Zdjęła okulary i wskazała miejsce gdzie mam usiąść.
  - Dzień dobry – westchnęłam zajmując miejsce.
  Ciocia pożegnała nas skinięciem głowy i zamknęła drzwi wejściowe zostawiając mnie z obcą kobietką. Kolejną psycholożką, która przez najbliższą godzinę będzie próbowała wycisnąć ze mnie jakiekolwiek wspomnienie związane z moją mamą i jej śmiercią.
  Dlaczego oni wszyscy myślą, że mówienie i myślenie o czymś, co sprawia nam wewnętrzny ból, pomoże nam ,,dojść do siebie”?
  - Opowiedz mi proszę – zwróciła się do mnie, siadając na krześle naprzeciwko mnie – Jaka była twoja mama? Jak miała na imię, co lubiła robić?
  Dziwne. Nie tego się spodziewałam.
 Dotychczas każda rozmowa zaczynała się od ,,Doskonale wiem co cię spotkało Nessy, ale nie możesz tego tłumić w sobie. Opowiedz mi wszystko, a będzie ci lepiej” lub ,,Życie lubi sprawiać nam figle. W pewnym, najmniej spodziewanym, momencie tracimy kogoś kogo kochamy. Ty straciłaś mamę, to musiało być straszne. Opowiedz mi o tym”. W takich momentach miałam ochotę się rozpłakać i wyjść trzaskając drzwiami.
  Rozmowa z Eleną była inna. Od chwili kiedy porozmawiałam z psycholożką zaczynałam widzieć moja mamę jako osobę żywą, a nie martwą - takiej, której już nie ma. Myślałam o jej pięknych orzechowych oczach i włosach w odcieniu hebanu. Widziałam jej szczery, szeroki uśmiech. Przypominałam sobie jej wszystkie słowa, zachowania, rady i to, że była cudowną osobą. I nadal nią jest. W mojej pamięci.”

***
  ,, - Dzisiaj kogoś przyprowadziłam - uśmiechnęła się i podeszła w stronę drzwi. - Nessy, przywitaj Luke'a - uchyliła delikatnie drzwi, w progu których stanął chłopak.
  - Hej - blondyn podszedł do mnie i wyciągnął dłoń.
  - Cześć - burknęłam cicho pod nosem. 
  Nie potrzebowałam znajomych na tę chwilę. Nie rozumiem po co przyprowadziła tego chłopaka? Z obojętną miną usiadłam na krześle ignorując gościa. Elena, rzecz jasna, skrzywiła się na ten widok. Nie skomentowała, jednak mojego zachowania.
  - Nessy... - zaczęła powoli odgarniając pasmo włosów za ucho. - Luke dokładnie tak jak ty potrzebuje kontaktu z innymi. Pomyślałam więc, że zechcesz się z nim zakolegować.
  Nie rozumiem, dlaczego wszyscy wiedzą, najlepiej, czego potrzebuję i co jest dla mnie najlepsze?! Sama potrafię o siebie zadbać. Znajomość z jakimś, przypadkowym chłopakiem nie jest mi niezbędna.
  - Luke jest chory - kontynuowała. - Chory na raka - uśmiechnęła się smutnie. - To jak? Dotrzymasz mu towarzystwa?"
_______________________________
Hej :)) Dzisiaj znacznie dłuższy rozdział. Mam nadzieję, że nie przynudziłam. Rozdział typowo gadany i "rozmyśleniowy". Niemniej, jest bardzo ważny w tym opowiadaniu. Jak możemy się domyśleć, Nessy przypomina sobie skąd zna Luke'a (nareszcie!) Nawet nie wiecie ile czekałam żeby przebrnąć, aż do teraz! Nareszcie będzie z górki! :D Uff...
Od tego momentu rozdziały będą przyjemne i ciekawe, możecie mi wierzyć :))
Co do bloga - jak pewnie widzicie mam nowy, własny szablon! :D
Długo na niego czekałam, ale było warto. Jak wam się podoba? :))
Tak na zakończenie chciałam dodać, że nie wiem kiedy pojawi się następny - 8 - rozdział. W następnym tygodniu zaczynam ferie zimowe i planuję wyjazd do Norwegii, tak więc nie mogę wam obiecać, że rozdział się pojawi. 
Do zobaczenia, skarby ♥ 
Ily x

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 6

  Ucisk dłoni przy oczach i ustach się zacieśniał. Próbowałam się jakoś wydostać. Na próżno. Po chwili przestałam się szarpać i znowu stałam w bezruchu. Podświadomie liczyłam na jakiś ratunek, błagałam w myślach, aby ktoś się zjawił, ktoś kto mógłby mi pomóc.
  - Masz pieniądze? - zapytał. Jego głos wydawał mi się dziwnie znajomy. - Pytam! Masz pieniądze?Nie, to niemożliwe.
  - Calum?! - udało mi się odezwać. Chłopak uwolnił mnie z uścisku. Przebiegłam na bezpieczną odległość. Czułam się strasznie. Bolała mnie głowa, byłam cała rozpalona, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Przed sobą zobaczyłam dwie postacie. Przez panującą wokół ciemność nie widziałam ich twarzy, ale doskonale wiedziałam kim są. Stali zdziwieni wpatrując się we mnie.
  - Idioto! - wydarł się blondyn. - Mogłeś ją rozpoznać! - rozłożył ręce z wyrzutem.
  - Jest ciemno - zaczął się tłumaczyć brunet. - Poza tym myślałem, że grzeczne dziewczynki o tej godzinie siedzą w domu z rodzinką i jedzą wspólną kolację. Skąd miałem wiedzieć, że będzie się tutaj pałętać?
  - Nie jest, w cale, tak późno - wtrąciłam. - Możecie mi wytłumaczyć co wy do cholery wyprawiacie? - podeszłam bliżej, aby móc przyjrzeć się im z bliska.
Byłam jednocześnie wkurzona i zaciekawiona sensem i celem ich postępowania.
  Nie odezwali się. Stali z opuszczonymi głowami. Luke kopał leżące przy jego stopach kamyki. Obydwoje byli ubrani w czarne bluzy z kapturem założonym na głowę i obowiązkowe, również czarne, obcisłe spodnie. Nie mogłam dostrzec ich wzroku, gdyż oczy były przysłonięte ciemnymi okularami.
  - No mówcie, śmiało - zachęciłam ich. - Mowę wam odjęło?
  - Ty i tak tego nie zrozumiesz - powiedział Luke po dłuższej ciszy.
  - No ciekawe ile rzeczy jeszcze nie rozumiem?! - posłałam mu piorunujące spojrzenie.
  - Ness - odezwał się spokojnie Calum. - Przepraszamy. To, na serio, nie było celowe. Nic ci się nie stało?
  - Żyję - zapewniłam go oschle. - Chyba tylko dlatego, że jestem Ness. W innym wypadku pewnie leżałabym pobita, gdzieś w tych krzakach - wskazałam na gąszcz roślin po swojej prawej stronie.
Calum lekko się zaśmiał.
  - Nie chcieliśmy zrobić ci krzywdy. My po prostu... - zawahał się. - Potrzebujemy pieniędzy.
Zaśmiałam się histerycznie i zaczęłam klaskać w dłonie.
  - Dlatego okradacie niewinnych ludzi?! - wyszczerzyłam oczy. - Jesteście porąbani. Mocno porąbani - oznajmiłam i poszłam przed siebie.
  ,,Potrzebujemy pieniędzy" - cytowałam w myślach słowa bruneta. Pomyśleć, że przez cały czas uważałam go za osobę (w miarę) godną zaufania. Pomimo tego, że bywał uszczypliwy, nie widziałam w nim kogoś nieuczciwego. A jednak, pozory mylą, bo właśnie przed chwilą, próbował mnie okraść.
  Byłam już spory kawałek dalej, gdy ktoś złapał mnie za nadgarstek. Zatrzymałam się i odwróciłam.
  - Może cię odprowadzić? - zapytał Luke. Na jego twarzy malował się smutek i niepewność. - Jest ciemno, a jeszcze raz trafisz na kogoś takiego jak my - jego kąciki ust uniosły się lekko w górę.
  Calum stał tam gdzie wcześniej. Opierał się o murek i co jakiś czas wypuszczał z ust dym papierosa. Ohyda.
  - Ja sobie poradzę - uśmiechnęłam się fałszywie. - Popilnuj lepiej kolegi.
Blondyn głośno się zaśmiał.
  - Nic mu nie będzie - zapewnił mnie.
  - W to, akurat, nie wątpię. Co innego, kolejne osoby, które tędy przejdą.
  - Bez obaw. Calum czeka na kogoś. Nie wiem na kogo, ale najwidoczniej nie chce żebym z nim był, bo kazał mi cię odprowadzić - oznajmił. - Normalnie, bym na to nie poszedł, ale przecież taka piękna, młoda dama nie może się szwendać sama, w nocy, w tych okolicach.
Uniosłam kpiąco brwi. Jeśli Hemmings uważa, że polecę na coś takiego, to jest w wielkim błędzie.
  - Nie rozumiem was - pokręciłam przecząco głową i westchnęłam.
  - Co dokładnie? - uniósł jedną brew.
  - Raz atakujecie niewinne dziewczyny, a drugim razem proponujecie odprowadzenie do domu. Jesteście niemili, opryskliwi, wredni, a innym razem całkiem zabawni - wymieniałam. - A mówią, że to dziewczyny mają zmiany nastroju.
  - Mówisz, że bywam niemiły? - zaśmiał się.
  - A czy muszę to mówić? - uśmiechnęłam się cwanie. Obydwoje wybuchliśmy śmiechem.
  Pomimo tego, że Luke zachowywał się przyzwoicie podczas całej trasy do domu, traktowałam go z dystansem. Coś nie wieżę żeby, ot tak, zmienił swój stosunek do mojej osoby. Musiał mieć w tym jakąś korzyść. Może oprócz tego, że kradnie jest też gwałcicielem i skrycie pragnie mojego ciałka. Zaśmiałam się w duchu.
  Pod mój dom zaszliśmy w dwadzieścia minut. Światła w mieszkaniu były pozapalane, a na podjeździe stało srebrne BMW należące do Isabelle. Ciotka - jak podejrzewałam - już była w domu. No, ale telefonu odebrać nie łaska.
  - Nie wytłumaczysz mi dlaczego napadacie ludzi w poszukiwaniu hajsu? - zapytałam, stojąc przed frontowymi, drewnianymi drzwiami. - Nie możecie iść do roboty jak cywilizowani ludzie?
  - To długa historia. Może kiedyś ci opowiem, na kawie lub przy świecach? - uśmiechnął się szelmowsko.
  - To jakaś propozycja? - również się uśmiechnęłam. Chłopak już się odwrócił i odchodząc w stronę ulicy wzruszył ramionami.
  - Moooże - przedłużył. - Na razie Nessy - wypowiedział moje imię w bardzo seksowny sposób. Odwrócił się i puścił mi oczko. Poczułam, że się rumienię.
  - Na razie Hemmings - odpowiedziałam cicho, prawie niesłyszalnie. Wpatrywałam się w jego sylwetkę aż zniknęła w ciemnościach.

***

  Sobota zapowiadała się pięknie. Jak na październik było bardzo ciepło i słonecznie. Miałam w planach samodzielnie przejść się do szpitala, jednak Isabelle stwierdziła, że trasa jest zbyt długa żebym szła sama, a że miała dzisiaj wolne, postanowiła mnie podwieźć. Prawda jest taka, że to nie z jej dobrej woli, bowiem dzisiejszego dnia czeka ją sporo roboty papierkowej. Na wszelaki sposób próbuje oderwać się od pracy, aby mieć wymówkę na niewypełnienie obowiązków. 
  Odwiedzenie Lucy, dzisiejszego dnia, było dobrą decyzją. W domu, ciotkę czeka niezła harówka, Gaby wyjechała gdzieś z rodzicami, więc mi pozostałoby jedynie oglądanie filmów. Po ponad pięciogodzinnym maratonie filmów z DiCaprio, na prośbę przyjaciółki, miałam już dość telewizji. 
  Gdy podjechałyśmy pod szpital, Isabelle chyba z dziesięć razy pytała się mnie, o której po mnie przyjechać i prosiła abym do niej zadzwoniła w razie czego. Kiedy skończyła swoje kazania i odjechała, poszłam w stronę drzwi wejściowych wielkiego ośrodka opieki zdrowotnej. Podeszłam do lady, za którą stała średniego wieku, siwa kobieta. Przywitałam się grzecznie i zapytałam o Lucy.
  - Nessy? Kochanie, czy to ty? - kobieta wstała z miejsca i z uśmiechem przyglądała się mnie. - To ja, ciocia Harriet. Pamiętasz?
Oświeciło mnie. Harriet to starsza wolontariuszka, z która miałam styczność kiedy, kilka lat temu, regularnie odwiedzałam szpital. Opiekowała się mną, bardzo ją polubiłam. 
  - Nie wieżę! - podskoczyłam w miejscu. - Harriet. O mój Boże. Co ty tutaj robisz? - przytuliłam starą (dosłownie) znajomą.
  - Pracuję, głuptasku - odwzajemniła uścisk, trochę za mocno. - Przeniosłam się jakiś czas temu. A ty co tutaj robisz, dziecino? Tak dawno cię nie widziałam i nawet nie wiesz jak tęskniłam!
  - Wróciłam, już na stałe - na mojej twarzy zagościł szczery, szeroki uśmiech. - Isabelle dostała nową pracę. 
  - To cudownie! - klasnęła w dłonie. - A ty jak się trzymasz - zwinęła usta w podkówkę i pocieszycielsko pogładziła moje ramiona.
  - Jest dobrze - szepnęłam, a zaraz potem dodałam. - Chciałam się dzisiaj spotkać z Lucy - oznajmiłam.
  - Jedna nasza wolontariuszka się nią, na ogół, zajmuje... - zajęła poprzednie miejsce i przejrzała papiery. Oparłam się o blat. - Dzisiaj miało jej nie być, więc znaleźliśmy dla Lucy inną opiekunkę. 
  - O... - powiedziałam z zawiedzeniem i spochmurniałam. - Czyli nie mogę się z nią spotkać?
  - Ależ możesz! - uśmiechnęła się. - Pomyślałam tylko czy nie chciałbyś, może, odwiedzić pewnego chłopca? Leży sam cały dzień. 
  - Oczywiście - ożywiłam się. - Gdzie mam iść?
  - To tutaj - wskazała palcem drzwi naprzeciw nas. 
  Uśmiechnęłam się i poszłam przed siebie.
  Przez wielkie, szklane drzwi mogłam przejrzeć wszystko co znajduje się w pomieszczeniu. Wyposażenie medyczne było dość skąpe, podejrzewam, że to dlatego, iż chłopiec jest tutaj na badaniach i w celu odpoczynku. Weszłam do pustej sali i zajęłam miejsce na krześle. Było całkowicie pusto, co mnie trochę zdziwiło. Harriet mówiła, że chłopiec leżał w łóżku cały dzień, dziwne, że tak nagle zniknął.
  Podeszłam do wielkiego okna - mogłabym powiedzieć, że szklanej ściany - i zaczęłam przyglądać się ludziom znajdującym się na zewnątrz. Dziewczyna biegła w stronę, gdzie stali jej uradowani rodzice. Przytuliła się najpierw do - prawdopodobnie) mamy, a później taty. Kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu. Miałam wrażenie, że słyszę ich śmiech i odczuwam taką samą radość co oni, pomimo tego, że nie miałam bladego pojęcia co się stało i z czego się tak cieszą.
  - Widzisz?! O tym właśnie mówiłem - usłyszałam za sobą znajomy głos. Doskonale wiedziałam do kogo należał.
______________________________________
Tak! Jest rozdział 6. Podoba się? Mi osobiście średnio. Planowałam go już wcześniej i wydawał mi się świetny, ale jakoś nie miałam weny i wyszedł jak wyszedł. W każdym razie nie jest tak źle. Następny rozdział będzie dosyć... prywatny (?) Nie wiem jak to nazwać, w każdym razie chodzi mi o to, że Nessy będzie mogła - WRESZCIE - prywatnie i na spokojnie porozmawiać z Lukiem. Poznacie go bliżej i dowiecie się wiele ciekawostek z nim związanych. Siódmy rozdział to już ten, w którym bohaterowie wreszcie zaczynają się przed sobą otwierać i rodzi się miłość między nimi. Tak, powoli powstaje Lussy (aww jak słodko) ♥ Oczywiście nie bądźcie tacy hop do przodu! Nie tak od razu się zejdą :D
Okej. Rozdziały miały pojawiać się co niedziela, niestety doszłam do wniosku, że nie wyrabiam z ich napisaniem więc postanowiłam, że będę je wstawiać w każdą środę.
JEST JUŻ WERSJA REVERSION NA WATTPADA :D
Zapraszam was tutaj: http://www.wattpad.com/story/31008664-reversion
Komentujcie, gwiazdkujcie i dodawajcie do bibliotek misie :)))
Coś spadłam z komentarzami na blogu. Jeśli możecie, to proszę - klęczę - dodajcie komentarz. To strasznie motywujące, serio :)))
Wydaje mi się, że już wszystko napisałam. Było coś o rozdziale, o wattpadzie i były błagania o komentarze :D
Trzymajcie się ciepło :))
ily x

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 5

 Ten rozdział, na prośbę, dedykuję: Tini Gomez
Serdecznie was zapraszam na jej bloga :)) 
________________________
 Obudziłam się jak co dzień, kilka minut po siódmej. Zjadłam błyskawiczne śniadanie razem z Isabelle, która jak zwykle, w pośpiechu szykowała się do pracy. Podziwiam tę kobietę, w dwadzieścia minut potrafi się ubrać, pomalować, uczesać, zjeść śniadanie i jeszcze pozmywać po posiłku.
  Weszłam do toalety i wzięłam poranny prysznic, następnie włożyłam na siebie ulubioną parę jeansów, t-shirt i koszulę w kratę. Mundurka na moje szczęście, jeszcze nie otrzymałam więc mogłam ubrać się w co tylko zechcę. Wykonałam jeszcze kilka podstawowych, człowieczych czynności i byłam gotowa do wyjścia. Zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę i założyłam trampki. Wychodząc z domu zamknęłam drzwi na klucz i wbiegłam na podjazd. Na szczęście już przestało padać i mogłam spokojnie przejść się do szkoły.
  Na podjeździe stał czarny mercedes. Trudno nie zgadnąć do kogo należał. Zobaczyłam rozsuwające się okienko, a w środku pojazdu siedział uśmiechnięty Calum.
  - Limuzyna przyjechała! - krzyknął i głośno się zaśmiał.
  - To od teraz będziesz przyjeżdżał po mnie codziennie, mam rozumieć?! - zapytałam podchodząc w kierunku samochodu.
  - No jasne - potwierdził. - A przeszkadza ci to?
  - Oczywiście, że nie - powiedziałam zajmując miejsce z tyłu.
  Na przodzie, od strony pasażera siedziała Gabriella. Nie zdziwiła mnie jej obecność. Mogłam się tego spodziewać. Przywitałam się z koleżanką i zapięłam pasy. Brunet obserwując co robię zaczął kręcić głową i śmiać się pod nosem. Wywróciłam oczami.
  - Calum... - zaczęłam. - Twój kolega pozwala ci jeździć jego samochodem?
  - Wiesz, to nie do końca jego samochód - oznajmił. - Jest wspólny.
  - Tak, ale to Luke go utrzymuje, płaci za benzynę i jeździ do mechanika w razie potrzeby - Gaby zaśmiała się ironicznie. - Dla ciebie jest tylko ,,przynętą na laski" - zaznaczyła cudzysłów palcami.
  - Ale przynajmniej wiem, że działa - uśmiechnął się cwanie.
Usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Calum wyjął z kieszeni spodni czarnego iPhone'a.
  - Aha! O wilku mowa - powiedział odbierając połączenie. - Co jest Lukey? Pali się czy co?
Z ich telefonicznej rozmowy słyszałam jedynie tłumaczenia bruneta, który ,,tylko pożyczył samochód na chwilę", oraz który ,,zaraz przyjedzie pod dom i zawiezie Hemmingsa do szkoły".
  - Okay dziewczyny, zmieniamy kierunek. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi wam jak się chwilę spóźnimy?! - zapytał, chociaż nasze zdanie jest mu, pewnie zupełnie, obojętne. Dlatego też nie zaprzeczyłam, bo wiedziałam, że nie miałoby to żadnego wpływu na działanie chłopaka.

  Siedziałam w milczeniu przez całą drogę w obie strony. Hemmings wchodząc do samochodu, zdziwił się widząc mnie i Gaby w towarzystwie Caluma. Okej, obecność Gaby pewnie go nie zdziwiła, co innego moja. Wymienił z brunetem kilka zdań z wyraźnie wyczuwalnymi podtekstami, a przez resztę drogi siedział cicho. Skulony, w tych swoich ciemnych okularach wpatrywał się w przestrzeń za oknem pojazdu.
  Po dość gwałtownym hamowaniu - na skutek czego Luke wkurzył się doszczętnie na Calum'a i chyba z dziesięć razy okrążył cały samochód, w poszukiwaniu jakiejkolwiek rysy - ruszyliśmy w stronę  drzwi wejściowych szkoły. Na moje nieszczęście pierwsza lekcja przypadała mi wraz z tymi dwoma palantami. Nauczyciel angielskiego zmierzył nas wzrokiem, kiedy spóźnieni wchodziliśmy do sali. Zajęłam miejsce z przodu zaś Cal i Luke poszli - jak zwykle - na tyły. Też mi niespodzianka.
  Cały dzisiejszy dzień zleciał niebywale szybko. Na przerwach widziałam się z Gaby zaś na większości lekcji musiałam wytrzymywać głupie zachowanie chłopaków. Serio, nie rozumiem, co Gaby widzi w Calumie? Straszny z niego dzieciak... Bardzo przystojny dzieciak.
  Pod koniec zajęć zeszłam szybko na dół natykając się po drodze na koleżankę.
  - Co powiesz na wypad do Starbucks'a? - zapytała kiedy wychodziłyśmy ze szkoły.
  - Czemu nie? Mam ochotę na mrożone Carmel Macchiato - rozpłynęłam się na myśl o pysznym napoju. 
  Gaby klasnęła w dłonie i podskoczyła w miejscu. 
  Przeszłyśmy przez park dyskutując na temat najlepszego smaku gorącego Latté. Do kawiarni dotarłyśmy w niecałe dwadzieścia minut. Otworzyłam szerokie drzwi wejściowe i zaczęłam rozkoszować się cudownym zapachem kawy. 
  Przyjaciółka zajęła nam miejsce przy oknie, a ja, w tym czasie poszłam złożyć zamówienie na dwie pyszne, mrożone macchiato, w rozmiarze Grande. Kasę obsługiwał wysoki chłopak, którego kolor włosów - z niewiadomych powodów - jest czerwony. 
  - Poproszę dwa mrożone Carmel Macchiato Grande, na miejscu - poprosiłam.
  - Się robi, proszę podać imię - sięgnął po dwa kubki z logiem Starbucks'a - czyżby Destiny Hopkins? - uśmiechnął się odsłaniając rząd białych zębów. 
  Spojrzałam się na chłopaka. Skąd on mnie zna? 
  - Michael Clifford?! - zaśmiałam się głośno.
  Michael to mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Chodziliśmy razem do przedszkola, później do podstawówki. Byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. Wszędzie chodziliśmy razem, do czasu tego nieszczęsnego wypadku. Urwaliśmy ze sobą kontakt. Pomimo, że Mikey za wszelką cenę próbował się ze mną skontaktować: dzwonił, przychodził pod dom, pisał; ja zachowałam się jak egoistka i miałam go gdzieś. Pewnego dnia telefony przestały dzwonić, facebook się nie odzywał, przed domem nikt nie stał. Tego dnia byłam pewna, że go straciłam. 
  - Kurczę, coś ty najlepszego zrobił? - zapytałam wskazując na włosy. - Gdzie podział się ten uroczy blondyn, którego pamiętam?
  - A może: ,,Cześć Michael, tęskniłam. Co u ciebie"? - założył ręce na piersiach. - Dziewczyno, nie widzieliśmy się ze trzy lata! A ty przejmujesz się kolorem moich włosów?!
  - Przepraszam - przytuliłam go mocno.- Ale dlaczego to zrobiłeś? 
  - Czasami człowiek potrzebuje zmian - spoważniał. - I te zmiany bywają radykalne. Coś o tym wiesz, prawda?
  Przygryzłam policzek i spuściłam wzrok. Michael wydawał się być zmartwiony. Trudno się dziwić, dlaczego. Jego niedoszła przyjaciółka, która po stracie matki wpadła w (nie wiem jak to nazwać) chorobę psychiczną, depresję i wyjechała za miasto, pewnego, w miarę słonecznego, dnia pojawia się w Starbucks'ie prosząc o kawę dla dwóch osób. Zupełnie jakby nic się nigy nie stało.
  - Jak się trzymasz? - zapytał z troską stawiając na blacie dwa kubki z zimnym napojem.
  - Bywało gorzej - wzruszyłam ramionami. - Myślałam, że będzie strasznie. A jednak, jest całkiem dobrze.
  - A co u Isabelle?
  Clifford zna Is od małego. Kiedyś była jego opiekunką, jeszcze przed pójściem na studia prawnicze. Dorabiała sobie na opiece małego Michaela, który ją uwielbiał. Zawsze traktował ją jak ciocię, nawet w taki sposób się do niej zwracał.
  - W wakacje dostała propozycję pracy w pobliskiej kancelarii prawniczej. To z tego powodu wróciłyśmy. Mieszkamy w jej starym domu. Jej i Chrisa, chociaż rozwiedli się jeszcze przed naszym wyjazdem do babci - upiłam łyk kawy.
  - Mhm - kiwnął głową opierając się na blacie. - A jak tata?
Zamarłam.
  - Nie utrzymuję z nim kontaktu, nie chcę mieć z nim do czynienia - oznajmiłam oschle jakby wyssano ze mnie wszystkie emocje. Tak też się czułam.
  - Rozumiem, przepraszam - poruszył się i przysunął kubki kawy w moją stronę. - Weź, bo lód stopnieje - zażartował.
  Zrobiłam to co polecił. Na jednym z piankowych kubeczków zauważyłam napis ,,Gaby".
  - Nie podawałam ci, jej imienia - wskazałam na koleżankę siedzącą naprzeciw nas.
  - Przychodzi tu tak często, że doskonale pamiętam jej imię - puścił mi oczko.

***

  Szybkim krokiem szłam przez, już mijany dzisiaj, park. Niewielkie krople deszczu spadały na moją głowę i ubrania. Jak zwykle nie pomyślałam o zabraniu parasolki lub chociażby kurtki z kapturem. Godzina dwudziesta i już ciemno, a Ness musi sama wracać do domu. Teoretycznie Isabell kończyła pracę w tych godzinach jednak dodzwonienie się do tej kobiety jest równe z niemożliwym.
  Pomyśleć, że zwykłe wyjście na kawę zajmie nam aż cztery godziny. Gaby, non stop, nawijała o zbliżającej się imprezie jakiegoś chłopaka z naszej szkoły. Co oczywiste jej największym dylematem jest - w co się ubierze. Mówiła również o swojej nienawiści do Kelsey Gilmore i o tym, że ,,w cale nie podoba jej się Calum". Nie omieszkała się przepytać mnie z obejrzanych, wczorajszego wieczora, filmów z Leonardem DiCaprio. Najbardziej interesującą z jej wieści było to, że nie może przyjść w sobotę na spotkanie z Lucy. Postanowiłam więc, że ja zastąpię.
 Wychodząc z parku uświadomiłam sobie, że przez całą drogę słyszę, ten sam, szelest. Wcześniej nie wydawało mi się to dziwne, myślałam, że to liście na drzewach. Teraz kiedy w moim otoczeniu były same domy i kamienice, dźwięk stał się nienaturalny.
  Obróciłam głowę i przyjrzałam się dokładnie trasie, którą pokonałam. Na mojej drodze nie znajdowało się nic, co mogłoby wydawać ten odgłos. Zapadła cisza. Po moim ciele przeszedł niemiły dreszcz. Odwróciłam się i przyspieszyłam kroku. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Ktoś przysłonił mi oczy i usta. Nie mogłam nic powiedzieć, choćby krzyknąć. Stałam nieruchomo w objęciach nieznanego oprawcy. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc czekałam. Jedyne co poczułam to, coraz częstsze i mocniejsze, uderzenia kropli deszczu w czoło.
_______________________________________________
Omg, omg, omg. Tym rozdziałem pobiłam samą siebie. Jest długi i w sumie, nawet mi się podoba. Mam nadzieję, że wam również. Tak, znowu spóźnienie. Długie bo aż trzydniowe. A tak się zarzekałam, że dodam nawet wcześniej. Przepraszam was bardzo, ale tak ze mną już bywa haha :D Postaram się poprawić.
Nie będę was męczyć długimi kazaniami, jak z resztą zawsze. Chciałam was tylko zachęcić do obejrzenia świetnego zwiastuna:klik i wzięcia udziału w dwóch ankietach po lewej stronie.
Mój blog został zaszczycony nominacją do Liebster Blog Award. Jestem mega szczęśliwa bo nominacja bardzo dobrze wpłynęła na popularność Reversion. Czternaście komentarzy pod czwartym rozdziałem i dwukrotny skok w liczbie odwiedzin to dla mnie wysoki wynik :D Bardzo wam dziękuję ♥
Nadal jednak będę wam truła tyłek, prosząc o komentarze. Uwielbiam je czytać, są takie motywujące *O*

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 4

 Wczorajszy wieczór spędziłam całkowicie z Gaby. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, żartowałyśmy. Chyba nigdy nie miałam lepszej koleżanki, a znam ją przecież zaledwie dzień. Niesamowite jak szybko ludzie się do siebie przywiązują. Idąc z nią przez korytarz wpatrywałam się w plan, który wczoraj otrzymałam. Dzisiejsza, pierwsza lekcja, która mnie czeka to matematyka. Na całe szczęście Gabriella jest z mojego rocznika i bardzo często mamy wspólne lekcje w tym samym czasie. Tą również.
  Zmierzałyśmy w kierunku odpowiedniej sali. Brunetka znała kierunek, ja podążałam ślepo za nią. Szkoła jest ogromna, zastanawiam się jak można zapamiętać położenie tych wszystkich pracowni. Doszłyśmy do celu ponieważ dziewczyna się zatrzymała, zobaczywszy Calum'a chciała podejść do niego jednak jakaś dziewczyna ją uprzedziła. Wysoka, zgrabna dziewczyna o rudych włosach przystanęła obok bruneta i zabawnie eksponowała swoje krągłości. Serio, z mojej perspektywy wyglądało to śmiesznie.
  - Kelsey... - zaśmiała się cicho. - Co ty do cholery wyprawiasz?!
  - Kto to jest? - spytałam, ciągle obserwując poczynania obcej dziewczyny. Wodziła palcami po szyi i przygryzała wargę.
  - Dziwka... - szepnęła pod nosem.
  - Słucham? - parsknęłam. Wzruszyła ramionami i przygryzła policzek. - Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosna? - uniosłam brwi.
  - O Calum'a, żartujesz sobie?!
  Kelsey złapała bruneta za dłoń i ułożyła ją sobie przy twarzy. Uśmiechała się niewinnie, a Calum seksownie oblizał wargi. Gaby podeszła bliżej chłopaka i przywitała się z nim na co ruda dziewczyna zmroziła ją wzrokiem. Sytuacja z chwili na chwilę stawała się coraz zabawniejsza. Obserwowałam zaciętą rozmowę dziewczyn i zakłopotanie w oczach bruneta. Myślałam, że padnę ze śmiechu.
  - Calum?! - usłyszałam za sobą znajomy głos. - W co żeś Ty się znowu wpakował?! - znany mi od wczoraj chłopak, stanął na przeciw kolegi i głośno się śmiał. Brunet w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec.
  Blondyn popatrzył w moją stronę, odwróciłam wzrok i poszłam przed siebie. Skąd on się tu wziął? Weszłam do otwartej sali matematycznej i zajęłam miejsce. Chwilę później zadzwonił dzwonek, uczniowie zaczęli wchodzić do klasy. Gabriella ujrzawszy mnie, zajęła miejsce obok.
  - Po co ta scena, Gaby? - spytałam kiedy dziewczyna wypakowała książki z torby i położyła na blacie.
  - Nie lubię jej - zmierzyła wzrokiem siedzącą naprzeciw nas Kelsey.
  - Mogłaś sobie darować, serio - dziewczyna wywróciła oczami. - A gdzie on w ogóle jest?
  - Chodzi do równoległej klasy - szepnęła, widząc wchodzącą do klasy matematyczkę.
Szczupła kobieta, ubrana w granatowy garnitur i pasującą do niego ołówkową spódnicę rozpoczęła lekcję od zanotowania wzorów na tablicy.
  - Gaby - korzystając z nieuwagi nauczycielki zagadałam koleżankę. - A wiesz może kim jest ten jego kolega?
  - Wysoki, blondyn, kolczyk w wardze? - zapytała na co skinęłam głową. - To Luke Hemmings, przyjaciel i współlokator.
  - Ile ty rzeczy jeszcze o nim wiesz? - zaśmiałam się i skupiłam na przebiegu zajęć.

  Szybkim krokiem zmierzałam w kierunku szafek. Lekcje zakończyłam francuskim, na którym byłam sama gdyż Gaby wróciła do domu godzinę wcześniej. Zeszłam po schodach, a następnie skręciłam. Rząd szafek był dość długi jednak szybko zapamiętałam położenie własnej. Otworzyłam ją niewielkim kluczykiem i włożyłam do środka niepotrzebne książki. Zamknęłam drzwiczki i moim oczom ukazała się znajoma postać. Luke opierał się o szafkę w niesamowicie seksowny sposób.
  - Uciekasz przede mną czy co? - zapytał się odwracając wzrok w moją stronę? Nie odpowiedziałam. - Coś się stało, że mnie unikasz?
  - Nie, nie - zaprzeczyłam z lekką ironią. - Nic się nie stało.
  - Jeśli wczoraj powiedziałem coś nie tak, to przepraszam - przygryzł wargę.
  - To nie twoja wina - uśmiechnęłam się lekko i spuściłam głowę. - Nie masz za co przepraszać. O niczym nie wiedziałeś. - Włożyłam kluczyk z powrotem do tylnej kieszeni spodni i poszłam przed siebie.
  - Nie przedstawiłem się - zatrzymał mnie. - Jestem Luke.
  - Ness - powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
  Pogoda na zewnątrz była nieciekawa - padał deszcz. Cudownie. Akurat w momencie kiedy wracałam do domu. Przeszłam prędko przez parking próbując znaleźć niewielkie schronienie. Od domu dzieli mnie zaledwie dziesięć minut drogi więc nie opłaca się czekać kilku godzin na Isabell, a sądząc po chmurach będzie padać przez resztę dnia. Kurczę, w takich chwilach żałuję, że jednak nie zdałam prawka. Stanęłam pod dużym drzewem mierząc wzrokiem odległość od najbliższego sklepiku. Jeśli pobiegnę, dotarcie tam powinno mi zając dwie minuty. Stamtąd rzut kamieniem do mojego domu.
  Podbiegłam na przejście, przebiegłam szybko przez ulicę w połowie zatrzymał mnie ślizg opon. Wryło mnie w ziemie. Zza szyby czarnego mercedesa wychylił się Calum. Na początku sprawiał wrażenie przerażonego jednak szybko zaczął się śmiać. Wysiadł z pojazdu i podszedł do mnie.
  - Ness, ty tak zawsze? - zdjął siebie kurtkę i okrył nią moje ramiona. - Wsiadaj podwiozę cię.
  Wsiadłam do pojazdu i zapięłam pasy. Calum przypatrywał się mi z rozbawieniem.
  - O co chodzi? - spojrzałam się na niego zdezorientowana.
  - Pasy zapinasz, ale żeby spojrzeć w dwie strony, gdy przechodzisz przez ulicę to nie - zaśmiał się. - No bo, po co? Prawda.
  - Spieszyłam się do domu - oznajmiłam zakładając ręce na piersi. - Nie zwróciłam uwagi.
  - Przez co mógłbym cię rozjechać - uruchomił pojazd. - A to nie mój samochód, Luke by mnie zbił gdyby coś mu się stało.
  - Bardzo śmieszne - spojrzałam na niego spode łba.
  - Gdzie mieszkasz? - spytał nie odrywając wzroku od trasy.
  - Za zakrętem jedź prosto.
  - Uhm, daleko - westchnął uśmiechając się krzywo.
  - Jeśli chcesz, w każdej chwili mogę wysiąść i iść sama - uniosłam brwi. Zaśmiał się.
  - Wiesz co to sarkazm?
  Nie odpowiedziałam. W kieszeni poczułam wibracje. Wyjęłam telefon i przeczytałam wiadomość od przyjaciółki, w którym poinformowała mi, że przesłała mi kilka filmów z Leonardem DiCaprio w roli głównej. Zapomniałam wspomnieć, że ta dziewczyna ma fioła na jego punkcie. Obejrzała wszystkie filmy z jego udziałem chyba dwa tysiące razy, a teraz każe zrobić to i mnie.
  Samochód zatrzymał się na podjeździe, za oknem wciąż padało. To nawet dobra pogoda do siedzenia pod kocem i oglądania filmów. Popołudnie i wieczór z Leonardem. Czemu nie? Chwyciłam klamkę jednak nie zdążyłam jej pociągnąć.
  - Tak bardzo ci się spieszy? - spytał, tworząc śmieszną podkówkę z ust.
  - Obiecałam Gaby, że obejrzę dla niej kilka filmów - oznajmiłam.
  - Romeo i Julia, Niebiańska plaża, Złap mnie, jeśli potrafisz, Droga do szczęścia...- wymieniał. - Coś pominąłem?
  - Titanic? - zasugerowałam. - Ciebie też tak męczyła?
  - Proszę cię - machnął ręką. - Obejrzałem z nią te wszystkie filmy już dziesiątki racy. Znam je na pamięć.
  - Długo się przyjaźnicie? - zmieniłam temat.
  - Dobre kilka...naście lat. Tak szczerze to znam ją od zawsze.
  - I od zawsze jej się podobałeś? - mruknęłam pod nosem - wprawdzie do siebie - ale moje spostrzeżenie nie umknęło uwadze Calum'a.
  - Możliwe - odpowiedział po chwili ciszy. - To by wiele wyjaśniało.
  - Człowieku, znasz ją od dziecka i nadal się nie zorientowałeś, że na ciebie leci? - prawie piszczałam.
  - Żebym zaraz nie powiedział kto na ciebie leci, skarbie - zaśmiał się.
  - Słucham?
  - Mniejsza - wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. - Idź lepiej oglądać te filmy. W innym wypadku Gabriella nie da ci żyć - mówił z przyłożonym do ucha telefonem. Uśmiechnął się szeroko.
  - Okay - odpowiedziałam.
  Chwyciłam ponownie za klamkę i wyszłam z pojazdu. Podbiegłam szybkim krokiem do drzwi wejściowych. Usłyszałam warkot silnika i krzyczącego bruneta.
  ,,Do zobaczenia jutro".
______________________________________________________
Przepraszam za spóźnienie, znowu :(( Zaczęła się szkoła, a przyznam szczerze, że już w poniedziałek miałam strasznie dużo roboty.
Właśnie! Ze względu na zakończenie przerwy świątecznej wchodzimy w nowy tryb. Rozdziały będą się pojawiać w każdą niedzielę w godzinach 19.00-21.30. O wszystkim będę informować w "aktualności" (po prawej stronie).
Już za niedługo pojawi się nowy, prywatny szablon na bloga, zwiastun, a nawet wersja na wattpada :)) Tyle nowości, tyle nowości w nowym roku.
Jak pewnie widzicie, dodałam również zakładkę "rozdziały". Tak, 25 rozdziałów to max. w przypadku tego ff. Mam już wszystko zaplanowane.
Rozdział mnie nie powala, jest kiepski, ale nie miałam pomysłów ani weny na nic lepszego. Wybaczcie mi <3
Nadal proszę o komentarze. Wielu z was czyta, a nie komentuje, co mnie bardzo rani :'((
Do zobaczenia pączuszki, powodzenia w szkole :)
Ily x

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 3

  Pobyt w szpitalu nigdy nie kojarzył mi się pozytywnie. Budynek sam w sobie przypomina mi wszystkie wydarzenia sprzed kilku lat. Nie lubię wspominać złych chwil, jak raczej każdy, dlatego zawsze trzymałam się z dala od miejsc powiązanych z moją przeszłością. Szpital, akurat jest takim miejscem. Idąc przez korytarze, mijając sale, w których widzę tych wszystkich ludzi, miałam przed oczami ten nieszczęsny widok.

  „Lekarze ciągnęli wózek na którym leżała postać okryta błękitnym materiałem. Nie widziałam jej twarzy, ale doskonale wiedziałam kim jest. Najważniejsza osoba w moim życiu, została przewieziona z miejsca wypadku, do tego samego szpitala, w którym i ja się znajduję. Teraz pewnie wykonują wiele zabiegów reanimacyjnych, na wszelki sposób próbują przywrócić jej życie. A ja...? Ja stoję przed drzwiami sali operacyjnej i czekam. Czekam aż lekarze wyjdą i oznajmią mi czy moja mama żyje czy też nie. Chociaż ja i tak wiem, że jej już ze mną nie ma. Opuściła mnie. Najgorsze jest to, że nawet nie miałam okazji się z nią pożegnać. Nie miałam choćby minimalnej szansy żeby powiedzieć jej, że ją kocham, że jest dla mnie ważna i pomimo tego, że odchodzi zawsze będę miała ją w sercu. Mam nadzieję, że ona i tak o tym wiedziała.
Po moich policzkach spływały gorące łzy. Nie wycierałam ich, dałam im swobodnie spłynąć po twarzy, aż moja koszulka stała się cała mokra od słonego płynu. W myślach liczyłam oddechy, chciałam, żeby ktoś już wyszedł zza tych cholernych drzwi. Tak też się stało. Wysoki mężczyzna, ubrany w długi fartuch, popatrzył na mnie ze smutkiem w oczach. Teraz już wiedziałam, że nie wynika z tego nic dobrego. „Twoja mama...jest w lepszym świecie” - to jedyne słowa, które od niego usłyszałam.”

  - Hej, Nessy – koleżanka wyrwała mnie z rozmyślań. - Ty mnie w ogóle słuchasz?
  - Tak, jasne – potrząsnęłam głową.
  - W takim razie o czym teraz mówiłam? - brunetka przystanęła i oparła rękę na boku.
  Wyczekiwała na moją odpowiedź, której nie otrzymała gdyż podszedł do nas niewiele starszy chłopak w stroju lekarza. W tej chwili zastanawiałam się czy to faktycznie był kostium czy przyjmują tak młodych lekarzy. A może on tylko wygląda tak młodo?
  - Kogo szukasz tym razem, Gabriello? - zwrócił się do brunetki i uśmiechnął się szeroko.
  - Oh, Ashton – zaśmiała się dziewczyna. - Razem z Ness idziemy odwiedzić Lucy.
  - Z tego co słyszałem, ktoś już ją dzisiaj odwiedza – podrapał się po głowie, na której panował nieład. Proste włosy były zmieszane z śmiesznymi loczkami w kolorze ciemnego blondu.
  - Mniejsza z tym – Gaby machnęła ręką. - Im nas więcej tym lepiej – uśmiechnęła się w stronę chłopaka.
  Ashton zaprowadził nas pod drzwi jednego z oddziałów, posłał ciepły, szeroki uśmiech i zostawił same. Brunetka weszła nieśmiało do środka, a ja tuż za nią. Ku naszemu zdziwieniu w pomieszczeniu nie było nikogo z wyjątkiem małej dziewczynki.
  - Gaby, cześć! - krzyknęła Lucy i wyciągnęła rączki w stronę koleżanki. Na moje oko miała około siedem lat.
  - Cześć skarbie – przytuliła ją brunetka. - Jesteś sama?
  - Już nie jestem – zaśmiała się słodko. - Przyszłyście.
  - Poznaj Nessy – koleżanka przedstawiła mnie dziewczynce. - Dzisiaj, we dwie się z tobą pobawimy.
  - W takim razie, ty też musisz kogoś poznać – zwróciła się do mnie i wyjęła spod kołdry pluszaka – białego misia. - Nazywa się Księżniczka – podała mi zabawkę.
  W progu drzwi, ponownie stanął Ashton. Miał problem, gdyż poprosił o pomoc Gaby, w sprawie o jakiej nie miałam pojęcia. Dziewczyna oznajmiła, że niedługo wróci i zostawiła mnie samą. Samą z małą, drobną dziewczynką bez włosów, chorą na raka, która w tym momencie opowiadała mi historię związaną z jej ulubionym misiem. To dziwne uczucie mieć do czynienia z dzieckiem, które od najmłodszych lat zostaje uświadomione o nadchodzącej, własnej śmierci. Co zabawne, Lucy była normalna. Rozmawia, śmieje się, uśmiecha. Pragnie kontaktu z ludźmi, obojętnie jakimi. Nie tak wyobrażałam sobie dzieci z rakiem.
  - Luke! - krzyknęła dziewczynka.
Mimowolnie odwróciłam wzrok. Zobaczyłam wysokiego blondyna, ubranego w czarne obcisłe spodnie z dziurami na kolanach i bluzkę z logiem zespołu. Jego wargę zdobił drobny kolczyk. Chłopak wydawał mi się znajomy. Przysięgam, że kiedyś już go gdzieś widziałam.
  - Hej, mała – pomachał w stronę Lucy. - Przeszkodziłem...
  - To Nessy – przerwała mu dziewczynka. - Zostań z nami!
  - Jeśli nie przeszkadzam...? - popatrzył w moją stronę.
  - Jasne, że nie – uśmiechnęłam się delikatnie. - Siadaj – wskazałam na krzesło.

  - Często tu przychodzisz? - spytałam siedzącego naprzeciwko blondyna.
Pielęgniarka wyprosiła nas z sali, w której przebywaliśmy z Lucy. Stwierdziła, że musi zrobić jakieś potrzebne badania, podać leki czy coś w tym stylu. Przenieśliśmy się, więc, do niewielkiego bufetu. Gdyby nie to, że przyjechałam tu z Gaby, której nie ma już od ponad godziny, prawdopodobnie pojechałabym już do domu. Nie znam drogi powrotnej, nie bardzo odnajduję się w tym mieście po powrocie z Gold Coast, a Isabelle wraca, jak zwykle, późno więc jedyne co mogę w tej sytuacji zrobić to czekać na koleżankę.
  - Tak szczerze, to dosyć często – sięgnął po butelkę wody leżącej na stole. - A ty? Widzę cię pierwszy raz.
  - Fakt, nie przepadam za szpitalami – przygryzłam policzek. - Tak szczerze to jestem tu pierwszy raz. Niedawno się wprowadziłam.
  - Do szpitala, mieszkasz tu? - zaśmiał się odsłaniając rząd białych zębów. Wywróciłam oczami. - Ja też nigdy nie przepadałem za szpitalami. Do czasu, aż stały się moja codziennością - spoważniał.
  - Codziennością? - spytałam z ciekawości.
  - Tak, ale mniejsza z tym – zbył moje wścibskie pytanie,. W sumie czemu mam się dziwić? Jestem mu zupełnie obca. - Kiedyś szpitale kojarzyły mi się wyłącznie z umieraniem. Teraz z pewnego rodzaju szansą na nowe życie.
  - Chyba cię nie rozumiem – pokręciłam głową.
  - Komu ja to tłumaczę? - westchnął. - Ludzie, którzy trafiają do szpitala, często otrzymują nowe życie w prezencie. Udaje się ich uratować przed śmiercią.
  - Niekoniecznie – w moich oczach wezbrały się łzy na powrót wspomnień. Teraz były silniejsze. Na tyle silne, że nie udało mi się hamować spływających po policzkach, drobnych łez.
Wstałam z miejsca i poszłam szybkim krokiem przed siebie. Nie chciałam żeby ktokolwiek mnie zobaczył. Pragnęłam pobyć przez chwilę sama. Jak na złość – poniekąd – natknęłam się na Gaby. Przez cały czas, kiedy w myślach, błagałam o to aby przyszła – nie było jej. Teraz, kiedy wolałabym zostać sama – zjawiła się.
  - O matko, Ness – złapała mnie za nadgarstek. - Co się stało?
  - Nieważne, Gaby – wytarłam kilka spływających łez. Udało mi się jakoś uspokoić. - Możesz odprowadzić mnie do domu?
  - Oczywiście – brunetka nie zadawała więcej pytań. Już ją lubię.

  - Przepraszam cię, że tak długo mnie nie było – mówiła to już dziesiąty raz, dosłownie.
  - Hej, spokojnie – pocieszyłam ją. - Mówiłam ci, że nic się nie stało.
Dziewczyna już tłumaczyła się z jej zniknięcia. Podobno ktoś poprosił ją o opiekę nad małym dzieckiem. 
Nie byłam na nią zła. Byłam zła na siebie, że nie postanowiłam na własną rękę znaleźć drogi powrotnej. Droga do domu okazała się tak prosta, że trafiłabym tu bez niczyjej pomocy. Oszczędziłabym sobie, przynajmniej, rozmowy z chłopakiem. Jednak nie mogę go winić za to co powiedział. W końcu mnie nie znał, o niczym nie wiedział.
  - Co robiłaś kiedy mnie nie było? - zapytała brunetka, wlepiając wzrok w telewizję.
  - Nic ciekawego – zaczęłam. Zastanawiałam się czy powiedzieć jej o blondynie. W końcu może go znać i powie mi kim jest. Z drugiej strony na co mi to wiedzieć?! - Rozmawiałam z... takim jednym.
  - Oh! - ożywiła się. - Jak wyglądał, przystojny? O czym gadaliście?
  - Wysoki, blondyn, niebieskie oczy. Rozmawialiśmy o szpitalach i o tym jak je postrzegamy, z czym nam się kojarzą.
  - Interesujące, nie powiem – zaśmiała się. - A dlaczego się popłakałaś? - zboczyła z tematu.
  - Przypomniałam sobie coś... - zawahałam się. - Coś niefajnego.
  - Mam nie pytać – stwierdziła.
  - To dosyć prywatne – w pokoju zrobiło się chłodniej więc okryłam się kocem. - Powiem ci jak będę gotowa.
  - Oczywiście – uśmiechnęła się. 

______________________________________
Wydaje mi się, że ten rozdział wyszedł mi najlepszy miarowo. Nie jest króciutki jak poprzednie, ale też nie zbyt długi. Idealnie. Okay, nie myliliście się, w tym rozdziale mamy Luke'a i Ashton'a. Ashton aka lekarz. Zadziwiam, wiem. :D Zobaczycie co będzie dalej. Powiem jedynie tyle, że coraz bardziej zbliżamy się do jakiejkolwiek a-k-c-j-i w tym fanfiction. Może nie w następnym rozdziale, ale już w piątym, owszem :) Mam nadzieje, że się cieszycie. 
Znowu proszę o komentarze, opinie, porady itd. itp. Zastanawiam się ile osób czyta moje wypociny, dlatego każdego proszę o komentarz.
A tak na końcówkę, skoro dzisiaj wypada nowy rok to życzę wam skarby wszystkiego najlepszego w 2015. Powodzenia w szkole, dużo zabawy i spełnienia marzeń! 
Do zobaczenia :)) 
Ily x