Odwróciwszy głowę ujrzałam znajomą postać. Zdziwiona jego obecnością lekko uniosłam brwi. Odeszłam od okna i usiadłam na rogu łóżka, Luke uczynił to samo.
- Ta dziewczyna to Emma Bailey. - Oznajmił, wciąż patrząc na widok za oknem. - Do tej pory, zawsze kojarzyłem ją z łóżkiem szpitalnym i jako typową pacjentkę. Zawsze miała na sobie tą samą, długą koszulę nocną. A teraz - odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnie swoimi oczami w kolorze błękitu. - Teraz jest zdrowa. Ubrana w normalne ciuchy. Cieszy się, że wreszcie wyszła do żywych.
Wsłuchiwałam się w słowa blondyna z fascynacją. Pochłaniałam je jak ulubioną lekturę, chociaż nie byłam pewna co chciał mi w tej chwili przekazać. Wyczekiwał ode mnie odpowiedzi jednak widząc w moim oczach niepewność, zacytował swoje słowa z naszego pierwszego spotkania.
- Ludzie, którzy trafiają do szpitala, często otrzymują nowe życie w prezencie. Emma otrzymała nowe życie, była chora na białaczkę, ale ją wyleczyli - sprostował.
W dalszym ciągu się nie odzywałam. Siedziałam w milczeniu analizując słowa chłopaka.
- Moja mama też trafiła do szpitala - powiedziałam po namyśle. - Miała wypadek. Jakiś idiota wjechał w nią kiedy, któregoś dnia, wracała z pracy... I wiesz co...? - spojrzałam na niego pustym wzrokiem. - Nie dostała nowego życia w prezencie.
Jakiekolwiek wspomnienie związane z moją mamą powodowały niezidentyfikowane ukłucie w brzuchu i klatce piersiowej. Luke był pierwszą osobą, której samoistnie opowiedziałam to bolesne, dla mnie, zdarzenie. Wcześniej byłam do tego zmuszana, na przykład podczas wizyt u psychologów.
- Harriet mówiła, że przebywa tu chłopiec - oznajmiłam mu, nie zważając na to czy wie kim jest Harriet. - Miałam się nim, dzisiaj, zająć...Ale go nie ma. Wiesz gdzie jest? - zapytałam.
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- To ja tutaj leżę cały dzień - powiedział zbity z tropu.
Zmarszczyłam brwi. Jak to? Przecież Harriet mówiła... Chyba, że...
- W takim razie to tobą muszę się zająć - powiedziałam z powagą.
Chłopak zdusił śmiech zwijając usta w cienką linię. Położył się na łóżku i rozciągnął.
- Okay. Więc... Co dzisiaj robimy? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Najpierw wytłumacz mi co tutaj robisz - zaproponowałam.
- Eghem - odchrząknął teatralnie. - A w jakim celu przychodzi się do szpitala? - zadał pytanie retoryczne. - Przyszedłem na badania.
- Chorujesz na coś?
Westchnął.
- To długa historia - uśmiechnął się smutnie. - Historia, którą mogę ci opowiedzieć. Jeśli tylko chcesz? - uniósł brew.
Skinęłam głową i ponagliłam go gestem dłoni.
- Wszystko zaczęło się kiedy miałem trzynaście lat. Dokładnie mówiąc były to ostatnie dni wakacji przed pójściem do siódmej klasy - położył ręce za głową i kontynuował swoją opowieść patrząc w sufit. - Jak co dzień szykowałem się żeby wyjść na dwór ograć Calum'a w nożną, jednak zatrzymał mnie dziwny ucisk w brzuchu. Coś takiego zdarzało się wcześniej, ale tamtego dnia, ból był na tyle silny, że aż zgiąłem się w pół. Leżałem na podłodze i wiłem się z bólu do momentu kiedy moja mama weszła do pokoju. Wezwała oczywiście pogotowie. Przyjechali w niecałe dziesięć minut i zabrali mnie prosto do szpitala. Prześwietlili mnie i zrobili serię dziwnych badań. Ostatecznie okazało się, że miałem raka.
- Ta dziewczyna to Emma Bailey. - Oznajmił, wciąż patrząc na widok za oknem. - Do tej pory, zawsze kojarzyłem ją z łóżkiem szpitalnym i jako typową pacjentkę. Zawsze miała na sobie tą samą, długą koszulę nocną. A teraz - odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnie swoimi oczami w kolorze błękitu. - Teraz jest zdrowa. Ubrana w normalne ciuchy. Cieszy się, że wreszcie wyszła do żywych.
Wsłuchiwałam się w słowa blondyna z fascynacją. Pochłaniałam je jak ulubioną lekturę, chociaż nie byłam pewna co chciał mi w tej chwili przekazać. Wyczekiwał ode mnie odpowiedzi jednak widząc w moim oczach niepewność, zacytował swoje słowa z naszego pierwszego spotkania.
- Ludzie, którzy trafiają do szpitala, często otrzymują nowe życie w prezencie. Emma otrzymała nowe życie, była chora na białaczkę, ale ją wyleczyli - sprostował.
W dalszym ciągu się nie odzywałam. Siedziałam w milczeniu analizując słowa chłopaka.
- Moja mama też trafiła do szpitala - powiedziałam po namyśle. - Miała wypadek. Jakiś idiota wjechał w nią kiedy, któregoś dnia, wracała z pracy... I wiesz co...? - spojrzałam na niego pustym wzrokiem. - Nie dostała nowego życia w prezencie.
Jakiekolwiek wspomnienie związane z moją mamą powodowały niezidentyfikowane ukłucie w brzuchu i klatce piersiowej. Luke był pierwszą osobą, której samoistnie opowiedziałam to bolesne, dla mnie, zdarzenie. Wcześniej byłam do tego zmuszana, na przykład podczas wizyt u psychologów.
- Harriet mówiła, że przebywa tu chłopiec - oznajmiłam mu, nie zważając na to czy wie kim jest Harriet. - Miałam się nim, dzisiaj, zająć...Ale go nie ma. Wiesz gdzie jest? - zapytałam.
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- To ja tutaj leżę cały dzień - powiedział zbity z tropu.
Zmarszczyłam brwi. Jak to? Przecież Harriet mówiła... Chyba, że...
- W takim razie to tobą muszę się zająć - powiedziałam z powagą.
Chłopak zdusił śmiech zwijając usta w cienką linię. Położył się na łóżku i rozciągnął.
- Okay. Więc... Co dzisiaj robimy? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Najpierw wytłumacz mi co tutaj robisz - zaproponowałam.
- Eghem - odchrząknął teatralnie. - A w jakim celu przychodzi się do szpitala? - zadał pytanie retoryczne. - Przyszedłem na badania.
- Chorujesz na coś?
Westchnął.
- To długa historia - uśmiechnął się smutnie. - Historia, którą mogę ci opowiedzieć. Jeśli tylko chcesz? - uniósł brew.
Skinęłam głową i ponagliłam go gestem dłoni.
- Wszystko zaczęło się kiedy miałem trzynaście lat. Dokładnie mówiąc były to ostatnie dni wakacji przed pójściem do siódmej klasy - położył ręce za głową i kontynuował swoją opowieść patrząc w sufit. - Jak co dzień szykowałem się żeby wyjść na dwór ograć Calum'a w nożną, jednak zatrzymał mnie dziwny ucisk w brzuchu. Coś takiego zdarzało się wcześniej, ale tamtego dnia, ból był na tyle silny, że aż zgiąłem się w pół. Leżałem na podłodze i wiłem się z bólu do momentu kiedy moja mama weszła do pokoju. Wezwała oczywiście pogotowie. Przyjechali w niecałe dziesięć minut i zabrali mnie prosto do szpitala. Prześwietlili mnie i zrobili serię dziwnych badań. Ostatecznie okazało się, że miałem raka.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Leczenie rozpoczęliśmy od razu. Chemioterapia, leki, codzienne badania - koszmar. A co zabawne, nowotwór był złośliwy. Raz się pojawiał, a raz znikał. Kiedy lekarze oznajmili mojej mamie, że mój stan z dnia na dzień się polepsza, była wniebowzięta. Liczbę spotkań i badań ograniczono do minimum, można powiedzieć, że wróciłem do normalnego życia. Przez kilka kolejnych lat żyłem ze świadomością, że rak jest przeszłością. Niestety, po kilku latach wszystko automatycznie wróciło. W wieku szesnastu lat historia się powtórzyła. Pomimo tego, że mój stan, na obecną chwilę, jest dobry - wręcz świetny - przychodzę co jakiś czas się przebadać. Tak na wszelki wypadek - skierował wzrok na mnie. - To chyba wszystko.
Mimowolnie, z niedowierzania, kręciłam przecząco głową.
- Czyli, również to miałeś na myśli mówiąc o tej ,,szansie na nowe życie"? - zapytałam patrząc w podłogę.
- Wiesz, na ogół, powinienem leżeć martwy w grobie - zaśmiał się lekko. - Podobno, młodzież z rakiem, umiera przed skończeniem osiemnastego roku życia. Biję rekordy.
- Wow. Ile osób o tym wie? - zapytałam z ciekawości.
- Tylko ty, Calum i moja mama. Czuj się wyróżniona - puścił mi oczko.
Do sali wszedł średniego wzrostu mężczyzna ubrany w długi fartuch. Trzymał w dłoni kartę, a na szyi zawieszone były słuchawki lekarskie.
- Aha, no i lekarze - dodał Luke, ściszonym głosem, na widok gościa.
- No, panie Hemmings - zwrócił się do blondyna. - Jak się miewamy? - zapytał, przewijając w dłoniach kartki.
- Bywało gorzej - westchnął. - Coś się stało?
- Nic szczególnego, jak zawsze - mruknął pod nosem. - Mam wyniki, wydaje mi się, że powinieneś się z nimi zapoznać - zaapelował i podał chłopakowi niewielki arkusz papierów.
- Jasne - wstał z łóżka.
- To ja już lepiej pójdę - podniosłam się z krzesła.
- Nessy - Luke złapał mój nadgarstek kiedy wychodziłam z oddziału - Zaczekasz na mnie chwilkę?
Mimowolnie, z niedowierzania, kręciłam przecząco głową.
- Czyli, również to miałeś na myśli mówiąc o tej ,,szansie na nowe życie"? - zapytałam patrząc w podłogę.
- Wiesz, na ogół, powinienem leżeć martwy w grobie - zaśmiał się lekko. - Podobno, młodzież z rakiem, umiera przed skończeniem osiemnastego roku życia. Biję rekordy.
- Wow. Ile osób o tym wie? - zapytałam z ciekawości.
- Tylko ty, Calum i moja mama. Czuj się wyróżniona - puścił mi oczko.
Do sali wszedł średniego wzrostu mężczyzna ubrany w długi fartuch. Trzymał w dłoni kartę, a na szyi zawieszone były słuchawki lekarskie.
- Aha, no i lekarze - dodał Luke, ściszonym głosem, na widok gościa.
- No, panie Hemmings - zwrócił się do blondyna. - Jak się miewamy? - zapytał, przewijając w dłoniach kartki.
- Bywało gorzej - westchnął. - Coś się stało?
- Nic szczególnego, jak zawsze - mruknął pod nosem. - Mam wyniki, wydaje mi się, że powinieneś się z nimi zapoznać - zaapelował i podał chłopakowi niewielki arkusz papierów.
- Jasne - wstał z łóżka.
- To ja już lepiej pójdę - podniosłam się z krzesła.
- Nessy - Luke złapał mój nadgarstek kiedy wychodziłam z oddziału - Zaczekasz na mnie chwilkę?
Ta ,,chwilka" niesamowicie się dłużyła. Stałam przy recepcji już dobrą godzinę. Streściłam znajomej wolontariuszce moje całe dotychczasowe życie i powód naszego powrotu. Kobieta wsłuchiwała się w moją opowieść i zadawała miliony pytań.
Zza drzwi jednego z pokoików wyłoniła się sylwetka, znajomego lekarza. Ashton zauważywszy mnie, podszedł w moją stronę i grzecznie się przywitał.
- Dzisiaj bez Gabrielli? - zaśmiał się i w jego policzkach ukazały się dołeczki.
- Musiała gdzieś jechać z rodzicami. Dlatego, dzisiaj, ja ją zastępuję - uśmiechnęłam się szeroko.
- To świetnie - poprawił swój kołnierzyk i fartuch, a następnie oparł się o blat. - Czekasz na kogoś?
- Tak się składa - przygryzłam policzek. - I ta osoba już długo się spóźnia.
- W takim razie może masz ochotę na kawę?
- Dziękuję, ale może innym razem - odmówiłam. - Długo tutaj pracujesz? - zmieniłam temat.
- Jestem tutaj na praktykach - odpowiedział szybko.
- To wiele wyjaśnia.
Mogłam się domyślić, że Ashton jest studentem. Jest bardzo młody, ale i tak - sądząc po reakcji pielęgniarek - rozchwytywany. Każda z przechodzących kobiet wpatruje się w niego jak w obrazek, jedna prawie wpadła w szybę.
Z obserwowanej przeze mnie sali wyszedł blondyn. Obejrzał się na boki i przeczesał włosy palcami. Chłopak po chwili znalazł się tuż obok mnie. Spojrzał się na mnie przepraszająco, ale nie pisnął słowem. Dziwne.
Zza drzwi jednego z pokoików wyłoniła się sylwetka, znajomego lekarza. Ashton zauważywszy mnie, podszedł w moją stronę i grzecznie się przywitał.
- Dzisiaj bez Gabrielli? - zaśmiał się i w jego policzkach ukazały się dołeczki.
- Musiała gdzieś jechać z rodzicami. Dlatego, dzisiaj, ja ją zastępuję - uśmiechnęłam się szeroko.
- To świetnie - poprawił swój kołnierzyk i fartuch, a następnie oparł się o blat. - Czekasz na kogoś?
- Tak się składa - przygryzłam policzek. - I ta osoba już długo się spóźnia.
- W takim razie może masz ochotę na kawę?
- Dziękuję, ale może innym razem - odmówiłam. - Długo tutaj pracujesz? - zmieniłam temat.
- Jestem tutaj na praktykach - odpowiedział szybko.
- To wiele wyjaśnia.
Mogłam się domyślić, że Ashton jest studentem. Jest bardzo młody, ale i tak - sądząc po reakcji pielęgniarek - rozchwytywany. Każda z przechodzących kobiet wpatruje się w niego jak w obrazek, jedna prawie wpadła w szybę.
Z obserwowanej przeze mnie sali wyszedł blondyn. Obejrzał się na boki i przeczesał włosy palcami. Chłopak po chwili znalazł się tuż obok mnie. Spojrzał się na mnie przepraszająco, ale nie pisnął słowem. Dziwne.
Po pożegnaniu z Ashtonem i Harriet udałam się w stronę wyjścia. Luke, oczywiście, poszedł w moje ślady i towarzyszył mi podczas drogi do domu.
- Wybacz - przeprosił z wyczuwalnym żalem w głosie.
- Coś się stało, że musiałeś zostać?
- Nie, nie... Nic poważnego - oznajmił z powątpiewaniem.
,,Okej, jak wolisz" - pomyślałam. Szliśmy przez kilka minut pogrążeni we własnych myślach.
- Dlaczego chciałeś żebym na ciebie poczekała? - postanowiłam się odezwać gdyż panująca cisza zaczęła mnie przytłaczać.
- Nie chciałem, żebyś wracała sama.
Jego odpowiedź bardzo mnie zdziwiła. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Zamilkłam. Przez resztę drogi nie zamieniliśmy ze sobą słowa.
- Zrobić wam, może, coś do picia? - Isabelle spojrzała się na mnie z troską. W jej oczach widziałam błysk, a na jej twarzy zawitał specyficzny uśmieszek. Odmówiłam, po czym ciotka zostawiła nas samych.
Usiadłam na swoim wygodnym łóżku, okrytym zewsząd kolorowymi poduszkami. Obserwowałam poczynania Luke'a. Świdrował wzrokiem po moim pokoju. Wreszcie postanowił się odwrócić w moją stronę.
- Lubisz fiolet? - zapytał się ironicznie.
Puściłam jego uwagę mimo uszu.
Mój pokój w dalszym ciągu był w stanie w jakim go zastałam pierwszego dnia powrotu. Fioletowe ściany, białe zasłony, łóżko i dywan, dużo poduszek i zabawek, które swoje miejsce odnajdywały już w wielkim pudle obok drzwi.
- I jak te wyniki? Wszystko w porządku? - zadałam dość wścibskie pytanie.
Chłopak skrzywił się na chwilę.
- Mhm...
,,Nie chcesz to nie mów, nie namawiam".
- Wiesz co jest najgorsze, kiedy
masz raka? - usiadł na moim łóżku.
,,Wszystko?"
- Grupy wsparcia, wymuszone rozmowy
z psychologami. Oni wszyscy myślą, że to dla naszego dobra, że
to nam pomoże. Gówno prawda.
Skąd ja to znam?
Po śmierci mamy, Isabelle ciągle
zapisywała mnie na prywatne terapie z psychologami. Horror. Nie
chodzi o to, że są niemili i nie potrafią, w odpowiedni sposób,
porozmawiać z szesnastolatką. Każda sesja jest wymuszona.
Siedzisz na krześle, albo leżysz na łóżku, psycholożka zadaje
ci serię pytań, na które i tak nie dostaje odpowiedzi.
Bezsensowna strata czasu.
- Chyba nie wiesz o czym mówię -
stwierdził z rezygnacją.
- Raczej wiem – przygryzłam
policzek. - Sama byłam zmuszana do rozmów z psychologami. Nic
przyjemnego.
- Wiesz, czasami trafiasz na dobre
osoby. Takie, które faktycznie chcą ci pomóc – uśmiechnął
się blado. - Elena była w porządku.
Elena?
***
„ - Hej Nessy – młoda kobieta o
pięknych, kasztanowych włosach, przywitała mnie z uśmiechem.
Zdjęła okulary i wskazała miejsce gdzie mam usiąść.
- Dzień dobry – westchnęłam
zajmując miejsce.
Ciocia pożegnała nas skinięciem
głowy i zamknęła drzwi wejściowe zostawiając mnie z obcą
kobietką. Kolejną psycholożką, która przez najbliższą godzinę
będzie próbowała wycisnąć ze mnie jakiekolwiek wspomnienie
związane z moją mamą i jej śmiercią.
Dlaczego oni wszyscy myślą, że
mówienie i myślenie o czymś, co sprawia nam wewnętrzny ból,
pomoże nam ,,dojść do siebie”?
- Opowiedz mi proszę – zwróciła
się do mnie, siadając na krześle naprzeciwko mnie – Jaka była
twoja mama? Jak miała na imię, co lubiła robić?
Dziwne. Nie tego się spodziewałam.
Dotychczas każda rozmowa zaczynała
się od ,,Doskonale wiem co cię spotkało Nessy, ale nie możesz
tego tłumić w sobie. Opowiedz mi wszystko, a będzie ci lepiej”
lub ,,Życie lubi sprawiać nam figle. W pewnym, najmniej
spodziewanym, momencie tracimy kogoś kogo kochamy. Ty straciłaś
mamę, to musiało być straszne. Opowiedz mi o tym”. W takich
momentach miałam ochotę się rozpłakać i wyjść trzaskając
drzwiami.
Rozmowa z Eleną była inna. Od chwili kiedy porozmawiałam z psycholożką
zaczynałam widzieć moja mamę jako osobę żywą, a nie martwą - takiej, której już nie ma. Myślałam o jej
pięknych orzechowych oczach i włosach w odcieniu hebanu. Widziałam
jej szczery, szeroki uśmiech. Przypominałam sobie jej wszystkie
słowa, zachowania, rady i to, że była cudowną osobą. I nadal
nią jest. W mojej pamięci.”
***
,, - Dzisiaj kogoś przyprowadziłam - uśmiechnęła się i podeszła w stronę drzwi. - Nessy, przywitaj Luke'a - uchyliła delikatnie drzwi, w progu których stanął chłopak.
- Hej - blondyn podszedł do mnie i wyciągnął dłoń.
- Cześć - burknęłam cicho pod nosem.
Nie potrzebowałam znajomych na tę chwilę. Nie rozumiem po co przyprowadziła tego chłopaka? Z obojętną miną usiadłam na krześle ignorując gościa. Elena, rzecz jasna, skrzywiła się na ten widok. Nie skomentowała, jednak mojego zachowania.
- Nessy... - zaczęła powoli odgarniając pasmo włosów za ucho. - Luke dokładnie tak jak ty potrzebuje kontaktu z innymi. Pomyślałam więc, że zechcesz się z nim zakolegować.
Nie rozumiem, dlaczego wszyscy wiedzą, najlepiej, czego potrzebuję i co jest dla mnie najlepsze?! Sama potrafię o siebie zadbać. Znajomość z jakimś, przypadkowym chłopakiem nie jest mi niezbędna.
- Luke jest chory - kontynuowała. - Chory na raka - uśmiechnęła się smutnie. - To jak? Dotrzymasz mu towarzystwa?"
_______________________________
Hej :)) Dzisiaj znacznie dłuższy rozdział. Mam nadzieję, że nie przynudziłam. Rozdział typowo gadany i "rozmyśleniowy". Niemniej, jest bardzo ważny w tym opowiadaniu. Jak możemy się domyśleć, Nessy przypomina sobie skąd zna Luke'a (nareszcie!) Nawet nie wiecie ile czekałam żeby przebrnąć, aż do teraz! Nareszcie będzie z górki! :D Uff...
Od tego momentu rozdziały będą przyjemne i ciekawe, możecie mi wierzyć :))
Co do bloga - jak pewnie widzicie mam nowy, własny szablon! :D
Długo na niego czekałam, ale było warto. Jak wam się podoba? :))
Tak na zakończenie chciałam dodać, że nie wiem kiedy pojawi się następny - 8 - rozdział. W następnym tygodniu zaczynam ferie zimowe i planuję wyjazd do Norwegii, tak więc nie mogę wam obiecać, że rozdział się pojawi.
Do zobaczenia, skarby ♥
Ily x